Epilog

1K 36 6
                                    

Siedziałam na schodach, patrząc tępo na walizki i kartony, stojące na korytarzu. Chyba nie do końca pojmowałam co się działo. Jak to się stało, że wszystko w tak przerażająco szybkim tępie zaczęło się zmieniać?

Nie chciałam tej nowej rzeczywistości. Czułam się w niej źle. W środku siebie nie mogłam pojąć, że życie toczy się dalej i te wszystkie zmiany nie zakańczają go, tylko zamykają pewien etap, aby otworzyć nowy.

Nie mogłam wykrzesać z siebie nic. Zupełnie tak, jakbym zamknęła siebie w bezpiecznej bańce, która miała mnie uchronić przed odczuwaniem jakichkolwiek emocji.

Rozemocjonowana brunetka biegała na górę i na dół, sprawdzała każde pojedyncze pomieszczenie upewniając się, że niczego nie zapomniała zabrać. Nie podzielałam jej ogromnej radości, ale nie chciałam też wyjść na zołzę, która nie cieszy się jej szczęściem. Cieszyłam się i to bardzo, ale perspektywa braku jej osoby u boku i obezwładniająca tęsknota nie były pozytywną wizją.

Siostra jakby nagle mnie zauważyła i przystanęła w miejscu, przekrzywiając głowę w bok i przyglądając mi się. Zdobyłam się na blady uśmiech w jej kierunku, który odwzajemniła.

Podeszła do mnie niepewnie i przykucnęła naprzeciwko, kładąc ciepłe dłonie na moich kolanach.

-Radzisz sobie?- położyła brodę na swoich dłoniach, wlepiając we mnie przenikliwie spojrzenie swoich dużych oczu.

-Na swój sposób- odpowiedziałam zachrypniętym głosem.

-Będzie okej?- upewniła się.

-Jak zawsze- zdobyłam się na szerszy uśmiech aby przestała się mną martwić. To była moja wojna do przejścia, ona miała ważniejsze rzeczy na głowie.

Brunetka pokiwała delikatnie głową i wstała, ciągnąć mnie za sobą do pionu. Objęła mnie, przyciskając do siebie w mocnym uścisku. Z całych sił tłumiłam łzy, które cisnęły mi się do oczu i próbowały wyjść na powierzchnię. Nie mogłam jej zmartwić przed samym wyjazdem, a doskonale wiedziałam, że tak właśnie by się stało, gdybym rozpadła się na jej oczach.

-Będziesz mogła do mnie przyjeżdżać, kiedy tylko będziesz chciała- położyła mi swoje cieple dłonie na policzkach- Pamiętaj, że dwie ulice dalej jest Gabriel. On zawsze cię wysłucha- uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Obiecaj, że wytrzymasz.

Skinęłam delikatnie głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Głupio wymuszali na mnie te obietnice. 

-Okej, to pora na nas- powiedziała, zerkając na zegarek na swojej lewej ręce. 

Czyli się zaczęło. 







Ból przeszywał całe moje ciało, chociaż nie był tym fizycznym, a psychicznym, którego nie byłam w stanie zdusić. Cały dzień chodziłam jak wrak samej siebie. Nelly pojechała kilka godzin temu, a ja snułam się po domu, nie mogąc znaleźć sobie ani jednego miejsca ani zajęcia. W końcu usiadłam na tarasie, przytulając do siebie paczkę papierosów i bawiąc się co jakiś czas płomieniem różowej zapalniczki. Wypalałam jednego papierosa za każdym razem, kiedy zaczynałam czuć jakbym miała nie dawać sobie rady.

-Czemu masz to świństwo w rękach?- mama zapytała, patrząc na mnie ze zbolałą miną.

-One mi nie wyjadą- powiedziałam melancholijnie. Kobieta wybałuszyła na mnie oczy i weszła do środka.

Jeszcze wojny w domu mi brakowało. Chociaż wiedziałam, że nic by ona nie zmieniła w moim samopoczuciu i tak miałam moment znieczulicy.

Kobieta zarzuciła koc na moje ramiona i podała mi kubek, z którego ulatywała para. Usiadła koło mnie na jednym ze schodków i westchnęła głęboko.

Back to you [W TRAKCIE KOREKTY]Where stories live. Discover now