29. Chyba mam problemy z wiernością

739 31 1
                                    

Niekiedy zdarzało mi się, że lubiłam angażować się w organizowanie czegoś. Zwłaszcza jeśli to coś, było niespodzianką dla kogoś bliskiego memu sercu. Przy tej jednak okazji, która łączy dwie najważniejsze dla mnie osoby i wyjątkowo mieszane uczucia, czułam się jakbym była na emocjonalnym rozdrożu.

Zależało mi aby wszystko wyszło perfekcyjnie i dlatego też tak się stresowałam.

Wygonienie rodziców z domu nie było czymś trudnym zważywszy na to, że dziadkowie od dłuższego czasu próbowali ich ściągnąć do siebie. Jeden szczery telefon do babci, a kobieta na tyle uparcie ich zamęczyła, że zdecydowali się pojechać do niej. Jej zadanie było proste, przytrzymać ich do rana. Nie wątpiłam, że jej się to uda.

-Zaraz zemdleje- oburzony Harris krzyknął z salonu, gdzie dmuchał balony.
Spojrzałyśmy się po sobie z Olive, odciągając się na chwilę od robienia przekąsek.

Obie starałyśmy się tego uniknąć jak ognia, dlatego zmusiłyśmy do tego chłopaka. Jego kapitulacja oznaczała naszą zgubę.

-Jared z dziewczynami powinni być w ciągu dwudziestu minut- szepnęła do mnie, patrząc na zegarek.

-To co robimy?- odszepnęłam do niej, zerkając niespokojnie w stronę salonu, w którym siedział Corrie.

-Udamy, że go nie usłyszałyśmy- powiedziała i wzięła w ręce pierwszą lepszą paczkę, hałasując nią jak najbardziej. Zaśmiałam się pod nosem, wracając do krojenia warzyw na sałatkę.

Z godziny na godzinę, denerwowałam się coraz bardziej. Zaproszeni goście powinni się pojawić w ciągu dwóch godzin, a zaraz po nich ci, dzięki którym wszyscy się tutaj zbieramy. Nie wydawało mi się, żeby mieli wspólnych znajomych, jedynym łącznikiem byłam ja. Nie przeszkadzało mi to jednak w zgromadzeniu ich wszystkich w jednym miejscu. Chociaż podświadomie nienawidziłam tej dwójki, za wybranie tej samej daty wyjazdu. To będzie chyba najgorszy dzień w moim życiu.

-Zgadnijcie kto przybył- po domu rozniósł się mocny głos, drzwi otwarte z impetem odbiły się od ściany, a chichot dwóch dziewczyn był zagłuszony.

-I się zaczęło- blondynka mruknęła pod nosem aby chwilę później zostać zmiażdżona w mocnym uścisku.

-Wiem, że tęskniłaś kochanie- blondyn pocałował dziewczynę w policzek, a jej mina momentalnie zrzedła.

-Bez zbędnego okazywania czułości- mruknęła przecierając policzek dłonią, jak nieszczęśliwa pięciolatka, która dostała buziaka od znienawidzonej ciotki.

-Na osobności jakoś ci to nie przeszkadza- powiedział niby szeptem, ale tak abyśmy były w stanie to usłyszeć. Martinez zrobiła się momentalnie czerwona na twarzy i wyprostowała się jak struna.

-Spadaj do salonu dmuchać balony, bo zaraz Corrie nam zejdzie z tego świata- powiedziała, a ja widziałam że ledwo nad sobą panuje.

-Jasne skarbie, wszystko co cię uszczęśliwi- pocałował ją tym razem w drugi policzek i wyszedł szczęśliwy z pomieszczenia.

-Jesteście tacy uroczy- Cindy podpadła brodę na dłoni i patrzyła urzeczona w stronę Olive.

-No nie wiem- szepnęła pod nosem.

-To tak już oficjalnie między wami? - Bri przechyliła głowę w bok i wbiła uważne spojrzenie w zmieszaną Olive. Jeśli chodziło o temat uczuć dziewczyna mało komu się zwierzała, jednak nasza czwórka była już na tyle blisko, że byłyśmy w stanie wymienić się takimi informacjami.

-Właśnie chyba tak- Martinez przygryzła wargę i odłożyła nóż, opierając się na blacie.

-Strasznie się boje. Wkręcam się coraz bardziej, a on nadal nie kopnął mnie w dupę.

Back to you [W TRAKCIE KOREKTY]Where stories live. Discover now