8. Tobie też daleko do ideału

1.7K 68 1
                                    

Zostawcie proszę coś po sobie ^^

Spokój, słowo którego definicja w moim życiu nie była znana, ale uparcie dążyłam do tego, aby ogarnął mnie całkowicie. Chciałam spokoju, potrzebowałam go. Zostać sama ze sobą bez konfrontacji z jakąkolwiek ludzką istotą. Odpocząć od tego całego cyrku, który nieustannie rozgrywał się wkoło mnie. Chociaż nie, nie obok... Przecież ten cyrk to było moje życie. Byłam zmęczona, rozmowami, myśleniem, krzykami dochodzącymi z dołu, trwającymi cały zeszły tydzień i cały weekend bez przerwy. Miałam dość. Kiedyś każde wyjście z domu traktowałam jak karę, w tym jednak momencie, było to lepsze niż siedzenie w tym domu. 

Wciągnęłam na siebie czarne rurki z wysokim stanem i białą przylegającą bluzkę na ramiączkach, a na wierzch czarną bluzę. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a makijaż ograniczał się do tego codziennego. Wysokie buty, w których często chodziłam, zastąpiłam  najzwyklejszymi trampkami. Zawsze chciałam mieć permanentną zdolność, do wyglądania super nawet wtedy, kiedy czułam się źle, jednak nie zawsze mi to wychodziło. W momencie, w którym przychodziły stany beznadziei, nie umiałam tego ukryć, nawet niespecjalnie miałam na to siłę. Gdzieś w środku mnie były chęci, kiedy wyobrażałam sobie, że to robię. Jednak kiedy faktycznie miałam to zrobić, osiągnięciem było ubranie się w cokolwiek i ogarnięcie się jakkolwiek. Po latach życia z moimi nastrojami, nauczyłam się to we większości akceptować. 

Włożyłam do kieszeni kurtki telefon i paczkę papierosów. Nic więcej nie było mi potrzebne. Zawsze po kieszeniach miałam poupychane parę banknotów, dlatego i to nie było problemem.  Zrobiłam to wszystko i wyszłam z domu, ignorując rodziców. Byłam więcej niż pewna, że Nel nie ma, tak jak ja nie lubiła takich sytuacji i przeważnie nawet nie siliła się na to, żeby wrócić do domu. Informacje o swoim pobycie najczęściej pisała mi, a czasami nawet widywałyśmy się na mieście. Tak już było, kiedy stany osiągające naszą rodzinę, sprawiały, że rodzice zapominali o naszym istnieniu. Bywa. 

Ruszyłam przed siebie ciemną drogą, która co kawałek była oświetlona przez latarnie. Było chłodno, a lekki deszcz nie poprawiał sytuacji. Kochałam te momenty, kiedy pogoda odzwierciedlała mój humor. Kiedy czułam się najgorzej, a świeciło słońce, czułam się jeszcze gorzej. Uczucie ogólnego zobojętnienia, towarzyszyło mi ostatnio, zdecydowanie zbyt często. 

-Myślałem, że będziesz zła- Will oparł się ramieniem o futrynę i zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej. 

-Bo miałam - wzruszyłam ramionami, wgapiając się w jego ciemne oczy. 

-Ale nie jesteś- bardziej stwierdził niż zapytał. 

-Stwierdziłam, że mi przejdzie- mruknęłam pod nosem, mijając bruneta i ściągając trampki, nawet się nie schylając, rzucając je byle jak w jakiś kąt. 

-Nie mogę się zdecydować czy jesteś bardziej intrygująca czy nieznośna- usłyszałam zamykanie drzwi, a już chwilę później siedziałam razem z Williamem na kanapie w salonie, gdzie na ekranie telewizora można było zobaczyć zatrzymaną grę. 

-To samo mogę powiedzieć o tobie- odgryzłam, naciągając na dłonie rękawy czarnej bluzy. 

Od momentu naszego pocałunku, nie było między nami niezręczności. Wręcz przeciwnie, robiliśmy to stosunkowo często. Za każdym razem, kiedy ponosiły nas emocje, a działo się to parę razy, bo oboje jesteśmy narwani, to był sposób na odreagowanie ich. Nie przeszkadzało mi to, jeśli chodziło o niego, wszystko byłam jakoś w stanie przyjąć. Był po prostu dobrym kolegą, z ciemną stroną u boku i prawdopodobnie kolorową kartoteką. 

Rozmawialiśmy dużo, oboje chyba też dużo przeszliśmy, ale nie rozmawialiśmy o tym. Kiedy potrzebowaliśmy z kimś po prostu pobyć, w zupełnej ciszy, byliśmy dla siebie. Oboje nie lubiliśmy słuchać zbędnego pieprzenia, że wszystko się ułoży. 

Back to you [W TRAKCIE KOREKTY]Where stories live. Discover now