#5: Highway to hell

133 13 17
                                    

Pętla coraz mocniej zaciska się na szyi porywacza, a on właśnie wrzuca piąty bieg na autostradzie do piekła.


17.-19.03.2018, sobota-poniedziałek

Zrób to. Po prostu to zrób. Wewnętrzny głos nie przestawał nęcić. Stał przed solidną drewnianą bramą w środku lasu i słuchał jazgotu ptaków.

— Pieprzone ptasie Las Vegas.

Buty zapadły się w mech. Powietrze było przesiąknięte żywicą. Wilgoć po niedanym deszczu jeszcze nie wyparowała, osiadała na skórze, przyprawiając o dreszcze. Porywacz szedł wzdłuż ogrodzenia, muskając solidne, pomalowane na ciemno deski. Płot był zbity tak szczelnie, że nie był w stanie zaglądnąć do środka. Obszedł otoczony lasem dom na uboczu. Studiowanie Google Maps przez pół nocy na coś się przydało. Był pięćdziesiąt kilometrów od granicy miasta na granicy parku krajobrazowego. Kilometr od jeziora. Cztery od najbliższej wsi. Wiosna była dość ciepła, ale połowa marca to nie był czas, gdy tłumy turystów wędrowały po lesie.

Zaparł się i pchnął bramę. Buty ślizgały się na stęchłych liściach, brama ani drgnęła. Rozglądnął się. Kłódka. W pierwszej chwili jej nie zauważył, była pomalowana na ciemno, zlewała się z drewnem. Wyciągnął z kieszeni rękawiczki i swój złodziejski scyzoryk. Kilka uniwersalnych drucików przy odrobinie wprawy otwierały mu wszystkie drzwi. Usłyszał krótkie kliknięcie, zamek zwolnił blokadę. Przesunął bramę na kilkadziesiąt centymetrów, wślizgując się do środka. Murowany fundament, drewniane ściany, małe okna. Uśmiechnął się do siebie, zbliżając się. Okrążył go kilka razy. Pewności nie miało się nigdy, ale dom wyglądał na niezamieszkały. Wspiął się po kilku schodach, ponownie używając złodziejskiego scyzoryka do sforsowania zamka.

W środku było ciemno. Śmierdziało stęchlizną intensywniej niż przy ściółce. Powoli ruszył wzdłuż ściany. Oczy szybko przyzwyczajały się do mroku. Odsunął ciężkie, grube zasłony, wpuszczając lichy blask do środka i aż zagwizdał. Stał w nowoczesnej, świetnie wyposażonej kuchni. Lodówka była odłączona, a szafki wypełnione były suchymi produktami i puszkami. Wszystko było nowe i oprócz centymetrowej warstwy kurzu, nic tym sprzętom nie dolegało. Sprawdził mikrofalówkę, żałował, że nie miał czegoś do odgrzania. Ominął solidny drewniany stół. Powoli zbliżył się do schodów. Deski skrzypiały. Uśmiechnął się pod nosem, myśląc, że będzie słyszał każdy jej ruch. Jego wewnętrzny sadysta był usatysfakcjonowany, zwłaszcza odkrywając ciasną komórkę pod schodami.

— To jeśli będzie niegrzeczna.

Zamknął drzwi starannie i wspiął się na kilka stopni. Otworzył pierwsze drzwi, wchodząc do łazienki. Prosta kabina prysznicowa, duża umywalka, toaleta. Spojrzał w swoje odbicie w lustrze. Opuścił broń. Nie zamierzał celować do samego siebie. Zanotował w myślach, by ściągnąć to lustro i wycofał się, sprawdzając kolejne pomieszczenia. Okazały się prawie identycznymi pokojami. Puste, zmniejszone dodatkowo skosami dachu. Przez jeden przebiegał przewód kominowy i zastanawiał się, czy byłby w stanie ją do niego przykuć, ale w drugim znalazł żeliwny kaloryfer i zdecydował, że tam ją zamknie.

Pozostawało kluczowe pytanie, czyja była ta nieruchomość? Czy nie zjawi się tu i nie natknie na porwaną? Musiałby wtedy zostawić za sobą trupy, a tego nie lubił. Jeśli nie musiał, nie chciał zabijać. Nie czerpał z tego przyjemności. Widział już wystarczająco. Nie miał powodu, by tu dłużej siedzieć. Wyszedł z domku, zamknął wszystko dokładnie, schował zużyte rękawiczki do kieszeni, a broń za pasek i wrócił do porzuconego na ścieżce auta. Cofnął się do wsi. Dochodziła szesnasta, robiło się szaro, a lokalny sklep zaraz miał zostać zamknięty. Wślizgnął się do środka, patrząc na wypięty tyłek.

— Dzień dobry.

— O Boże! Ale mnie pan przestraszył! — Ekspedientka niemal podskoczyła. — Zamykamy.

— Ja tylko po papierosy.

Nie palił, ale nie zamierzał zostawiać odcisków palców na butelce, którą i tak wywali do kosza. Szlugi były pakowane w folię. Może ją zniszczyć, a na kartonie nie zostawić śladów.

— Jakie?

Spojrzał ponad natapirowaną fryzurą ekspedientki na wielką półkę z papierosami. Zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem.

— Palmale. Ładna okolica. Można tu się gdzieś zatrzymać?

— Szesnaście osiemdziesiąt. U Jóźwiaków w agroturystyce można.

— A gdzieś w lesie?

— Stary Szczawiński ma dom, ale ja tam nie wiem, czy wynajmuje. On już teraz po udarze nie może chodzić. Do miasta go córka zabrała, bo ona tu przecież przyjeżdżać nie będzie.

— Życie. Do widzenia.

Położył na ladzie banknot dwudziestozłotowy. Zgarnął papierosy, resztę i pożegnał się szybko. Wyglądało na to, że miał kryjówkę. Szkoda, że tylko jedną. Zostało mu pięć dni na porwanie towaru i żadnej alternatywy, gdyby zrobiło się gorąco. Jeśli tak dalej pójdzie, to w razie wpadki będzie ją musiał utopić w jeziorze i samego siebie też. Mecenas nie wybaczyłby mu utraty towaru.


________________________________
Opublikowano: 16.12.2021

Syndrom [Teoria chaosu 1]Where stories live. Discover now