#16: Saksy

501 56 90
                                    

Znowu "Młode wilki", bo nie da się tego rozdziału napisać bez odniesienia do tamtego filmu. Jeśli byliście ciekawi, co też Grzesiu szmugluje przez granicę, to nie musicie się już zastanawiać.


10.-11.06.1989, sobota-niedziela

Przejście graniczne w Świecku majaczyło na horyzoncie niczym fatamorgana w oparach topiącego się asfaltu. Grzesiek stanął w ogonku samochodów i zgasił silnik. Trzeba było oszczędzać paliwo. Zamknął oczy. To była dopiero połowa drogi, ale już miał dość. Prowadzenie go stresowało. Nigdy nie miał swojego samochodu. Odkąd zrobił prawo jazdy, minęło pięć lat. Sporo od tego czasu zapomniał. Pierwszy raz jechał za granicę, bał się, że pobłądzi. Sytuacji nie ułatwiał siedzący na fotelu pasażera Sławek. Barczysty mruk, który całą podróż spędził na rozkładaniu scyzoryka i dłubaniu sobie w zębach lub paznokciach. Grześkowi było od tego niedobrze. Liczył, że kompan będzie trzymał atlas samochodowy i robił za pilota, ale Sławek znał tę trasę na pamięć, a ponieważ nic nie mówił, to Grzesiek zwalniał przed każdym drogowskazem, sprawdzając, czy aby na pewno nie zjechał z kursu.

Czerwcowy wieczór był parny. Grześkowi koszula lepiła się do pleców. Spoglądał z zazdrością na Sławka, ubranego w dżinsy Lewisa i koszulkę bez rękawów Adidasa. On sam męczył się w sztucznej koszuli i zbyt ciepłych spodniach, mając serdecznie dość butów, z poluzowaną zelówką, dzięki której czuł każdy szczegół sprzęgła.

— A co my tam będziemy kupować? — zapytał Grzesiek, kolejny raz próbując zagaić rozmowę.

— Wszystko.

— Tak mówił Przemek, ale przecież...

— Zachód to inny świat. Obudź mnie na granicy.

Sławek schował scyzoryk do kieszeni, odgarnął długie włosy za uszy. Zamknął oczy, momentalnie zasypiając. Grzesiek zazdrościł mu tej beztroski. Bębnił palcami po kierownicy. Oszukał Madzię! Najpierw nie przyznał się do oblanego egzaminu, do kombinowania, jakby to jednak zaliczyć, a potem nie powiedział, że stracił pracę w FSO i od dziesięciu dni udawał, wychodząc rano rzekomo do pracy, a tak naprawdę wracał po godzinie do ich pokoju. Teraz jeszcze musiał nakłamać o tym wyjeździe. Nic nie chciał jej mówić, ale nie mógł przecież zniknąć bez słowa. Nie chciał oszukiwać, naprawdę tego nie chciał, ale gdy powiedział Madzi, że musi wyjechać na niedzielę, to pierwszy raz zobaczył w jej oczach łzy. Serce mu się krajało. Zrobiła mu awanturę i miała rację. Sam sobie nawrzucał jeszcze więcej. Obiecał, że zaraz po przyjeździe wszystko wyjaśni i że nie wmieszał się w nic nielegalnego. A teraz stał jak ostatni idiota w kolejce podobnych mu idiotów, czekając na przejście na tę lepszą stronę świata.

Trzy godziny później dotoczył się do przejścia.

— Guten Abend! Ausweis und Pass, bitte!

Grzesiek sięgnął drżącą ręką do kieszonki na piersi. Wyciągnął zieloną i ciemnogranatową książeczkę z logo Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i podał celnikowi.

— Coś do oclenia jest?

Od strony Sławka polski celnik zaświecił im latarką w oczy.

— Nie, panie władzo.

— Wohin fahren Sie?

— Nach Berlin. — Uśmiechnął się Sławek. — Meine Oma hat Geburtstag.

Grześka zaskoczył jego swobodny ton i znakomity akcent. Sławek zaświecił rzędem białych zębów i oparł się na fotelu tak, że ten zatrzeszczał.

— Gehen Sie ohne Geschenke?

— Ich bin das beste Geschenk für sie.

— Und Sie?

Syndrom [Teoria chaosu 1]Where stories live. Discover now