#6: Bezruch

133 17 12
                                    

Weźcie głęboki oddech.


19. i 20.03.2018, poniedziałek i wtorek

Paliła go zgaga. Skręcał mu się żołądek. Miał ochotę otworzyć okno i zwymiotować na chodnik przed jej blokiem. Zostały mu trzy dni na porwanie towaru, a miał tylko jedną kryjówkę. Wysprzątał leśniczówkę i przygotował spore zapasy, spał tam już dwie noce, ale ciągle nie był jej pewien. Jedyne, co wiedział, to jak ją porwać. Uśmiechnął się, obracając kopertę z niechlujnym stemplem.

Siedział od świtu w samochodzie zaparkowanym naprzeciw jej osiedla. Strzeżone czy nie, pocztę musieli wpuścić. Napiłby się kawy, ale miał złe doświadczenia z lurami ze stacji benzynowych. Nie wiedział, ile przyjdzie mu czekać, a kawa działała moczopędnie. Musiał przegonić senność w inny sposób. Obserwacja budzącego się do życia osiedla nie pomagała. Do czasu, gdy dostrzegł towar. Szła ze wzrokiem wbitym w chodnik. Wydawała się smutna i równie niewyspaną. Obojętnie przeszła przez ulicę i usiadła na ławce, przytulając dużą torebkę do brzucha. Odprowadził ją wzrokiem do tramwaju.

Był przyzwyczajony do bezruchu. Potrafił się wyłączyć, trwać w zawieszeniu, nie tracąc czujności, by w sekundzie maksymalnie się skoncentrować. Dochodziła jedenasta, gdy na horyzoncie zamajaczył niebieski mundur, żółta koszula i sfatygowana torba. Starszy mężczyzna posapywał. Pierwsze wiosenne słońce raziło go w oczy, a temperatura męczyła. Porywacz wyszedł z samochodu. Szedł wolno, patrząc na coś po przeciwnej stronie ulicy. Kilka kroków przed listonoszem sięgnął po komórkę. Odwrócił się, jakby odbierał połączenie i uderzył w jego torbę. Równocześnie upuścił z wewnętrznej kieszeni list. Listonosz obrzucił go gniewnym spojrzeniem. Porywacz zrobił minę człowieka pochłoniętego innymi sprawami niż przypadkowe szturchnięcie. Spojrzał na zegarek. Jedenasta zero trzy. Listonosz odwrócił się na pięcie. Co za debil.

— Proszę pana! — zawołał za nim. Facet odwrócił się niechętnie. — Upuścił pan. — Wskazał na sfatygowaną kopertę, leżącą na chodniku.

Pomacał po opasłej torbie. Ledwo wytrzymywała napór ofert reklamowych, bo przecież nie listów i ruszył niechętnie po zgubioną korespondencję. Porywacz nie czekał, nie zatrzymywał się, wszedł do samoobsługowego sklepu i stanął przy wejściu, udając, że ciągle rozmawiał. Listonosz obracał w palcach list, przyglądając mu się długo. Zbyt długo. Porywacz zacisnął szczęki. Oparł czoło o zimną szybę. Doręczyciel machnął ręką, schował kopertę do torby i ruszył dalej. Ten plan był grubymi nićmi szyty i miał tyle dziur, że rozważał oszczędzenie fatygi mecenasowi i strzelenie sobie w łeb, zanim on będzie chciał to zrobić. Mimo to pierwsza część została zrealizowana.

Pora na dalszą część przedstawienia. Zakończył fikcyjną rozmowę, wszedł do sklepu, kupił butelkę wody, żeby usprawiedliwić swoje stanie w wejściu. Wrócił do pożyczonego auta. Od przyjazdu do Polski to był jego szósty wóz. Czas wrócić do własnego auta. Zaczął odliczać godziny.

Najpierw transport. Odebrał swojego SUV-a z parkingu przy lotnisku. Zaparkował pod urzędem. Na tylnej kanapie rozłożył miękki koc, a po chwili zastanowienia, zsunął go pod nogi. Będzie łatwiej ją przykryć. Opłacił bilet na dwadzieścia cztery godziny, wiedząc, że za szesnaście do osiemnastu już go tu nie będzie.

Jej też nie będzie. Siedział w kolejnym bezosobowym pokoju hotelowym i przygotowywał strzykawki. Dla pewności miał trzy. Wszystkie zawierały tę samą dawkę anestetyku. Zabezpieczył igły i zostawił je jeszcze chwilę na blacie stolika kawowego. Obok położył gaz, paralizator, a potem dodał jeszcze Glocka. Rozebrał się do naga i przygotował strój na jutro. Koszula, marynarka, ciemne dżinsy, skórzane buty. Z klasą, ale bez nadmiernej elegancji. Gaz w prawej kieszeni dżinsów. Paralizator w lewej kieszeni marynarki, jedna strzykawka w prawej kieszeni, dwie pozostałe w butonierce. Pistolet zatknął za paskiem na plecach. Przeglądnął się w lustrze, sprawdzając, czy sprzęt pozostawał niewidoczny. Poćwiczył sekwencję ruchów. Będzie miał bardzo mało czasu. Każdy gest musi być precyzyjny. Nie mógł sobie pozwolić na marnotrawstwo.

Załatwił u informatyka śledzenie jej telefonu. Przydatny dodatek na ostatniej prostej. Na ekranie pojawiła się bladoniebieska kropka, wskazująca centrum miasta. Dochodziła osiemnasta, a ona jeszcze pracowała. Niedobrze. Nie dostała jeszcze listu. Ciekawe, czy sprawdzała skrzynkę codziennie?

— Za dużo niewiadomych. Za dużo.

Musiał się uspokoić. Mikroskopijny pokój nie sprzyjał koncentracji, więc wyciągnął Glocka. Wyjął magazynek, zabezpieczył, zaczął rozkładać i składać ponownie. Nie miał ze sobą akcesoriów do czyszczenia, ale powtórzenie ruchów, które znał, na które miał wpływ, przywróciło mu trochę spokoju. Upewnił się, że broń była gotowa. Obok niej położył paralizator i gaz. Nie wiedział jeszcze, czy użyje ich obu. Wyglądała na spokojną, ale... Kropka na ekranie zaczęła się poruszać. Dziewiętnasta trzydzieści.

— Nie wyśpisz się dziś, laleczko.

Skoncentrował się na telefonie, zaskoczony, jak precyzyjnie można było określić jej pozycję. Powiększył ekran i skupił na nim całą swoją uwagę. Kropka poruszała się znacznie wolniej. Wysiadła z tramwaju. Przeszła na drugą stronę ulicy.

— Gdzie ona idzie?

Dostrzegł szyld sklepu, w którym sam dziś się chował. Żałował, że nie miał podglądu z kamer, ale uspokoił się, gdy wolno ruszyła do mieszkania. Kropka zatrzymała się i już nie poruszała. Odprowadził ją do domu. Dziś już nie wyjdzie, a jemu pozostawało tylko czekać.

Nastawił budzik na piątą rano. O piątej trzydzieści zjadł lekkie śniadanie w hotelowym barze, gdzie dogorywali nocni goście. Zamówił taksówkę i się wymeldował. Kazał się zabrać do centrum. Skąd przesiadł się kolejny raz. Tym razem podając prawdziwy cel swojej podróży. Osiedle w pobliżu Urzędu Skarbowego. Czekając, aż taryfa odjedzie, wszedł do klatki i przeszedł na półpiętro. Nie mógł tam stać, zaczynał się poranny ruch. Wyszedł cicho, poprawił torbę na ramieniu, ścisnął mocniej walizkę. Doszedł do swojego samochodu. Umieścił torby w bagażniku. Do środka wziął tylko torbę na laptopa ze strzykawką i broń. Kiedy siedział we wnętrzu samochodu, przełożył strzykawkę do prawej kieszeni marynarki. Potrafił jedną ręką usunąć zabezpieczenie igły i szybkim ruchem wbić. Przy odrobinie szczęścia nawet nie poczuje. Był gotowy. Spokojny. Opanowany. Chociaż buzująca w nim adrenalina pompowała emocje, nie dawał się im ogłupić.


___________________________

Opublikowano: 16.12.2021

Syndrom [Teoria chaosu 1]Where stories live. Discover now