#19: Konsekwencje

573 55 127
                                    

"W moim ogrodzie, gdzie smutek gościł,
Gdzie gorzkie dni i gorzkie noce,
W moim ogrodzie, gdzie samotności
Nikt nie rozjaśniał, gdzie nigdy dotyk.

W moim ogrodzie, gdzie długa zima,
Zmroziła wszystkie ciepłe uczucia,
W moim ogrodzie, gdzie strumień źródła
Zastygł w bezruchu, a czas umykał.

Aż pewnej nocy puściły lody,
Ogrodu serce mocniej zabiło,
Przyszłaś, nabrałaś źródlanej wody
I napoiłaś, a wszystko ożyło."


Wielokrotnie zastanawiam się, czy porywacz ma ludzie uczucia? Pisząc ten rozdział, zaczęłam zadawać sobie zgoła inne pytanie - kto jest od kogo bardziej zależny? Porwana od porywacza, czy on od niej? I które z nich jest mocniej skrzywdzone?


21/22.03.2018, środa/czwartek

Nie zamierzał do niej wchodzić, chociaż było dopiero koło siedemnastej. Chciał, żeby spała. Miał ochotę pobiegać i przewietrzyć umysł. Była świetna pogoda i to mogło mu poprawić humor. Przebrał się w dres, zawiązał sportowe buty. Schował komórkę i klucze do kieszeni, zamknął dom i zasunął ciężką bramę. W lesie nie było żywego ducha. W każdym razie nie w tej części. Pobiegł niemal tę samą trasę co rano. Różniła się kilkoma szczegółami. Nigdy nie powielał swoich ścieżek. To prowadziło do rutyny, osłabiało czujność i było niebezpieczne. Narzucił sobie niezłe tempo. Chciał się zmęczyć. Ból mięśni eksploatowanych do granic, odprężał, a wiatr wywiewał troski z głowy. Mógłby tak biec długo, ale nie chciał się zbytnio oddalać. Zawrócił, bo biegł już przeszło pół godziny, a potem zwolnił, wiedząc, że zostało mu tylko kilkaset metrów. Chciał przedłużyć te chwile poza domem bez towaru.

Kiedy wracał, dostrzegł ciemnozielone, ubłocone auto terenowe, z gatunku tych prawdziwych, które nikt by nie posądził o romans z miejskim SUVem. Poczuł na plecach zimny pot. Samochód jechał od strony miejscowości i musiał po drodze mijać dom, w którym przetrzymywał towar. Nie zwalniając tempa, miękko zbiegł ze ścieżki, przepuszczając samochód. Należał do lokalnego nadleśnictwa, jak głosił napis na drzwiach. Siląc się na normalne tempo, wrócił prosto do domu. Brama była zamknięta. Stalowo silne, napięte ze zdenerwowania mięśnie niemal ją podniosły do góry, zamiast przesunąć na bok. Dokładnie ją zamknął i czekał. Nie wydarzyło się nic. Słońce świeciło tak samo jak godzinę temu, kiedy wybiegał, tylko ptaki robiły coraz większy jazgot.

Rozglądał się podejrzliwie, podchodząc do drzwi. Szukał poruszających się kształtów wśród wysokich traw. Niczego nie zauważył. Wyciągnął z kieszeni klucz. W domu panował zaduch w porównaniu do świeżości powietrza na zewnątrz. Zaduch i ciemność zasłoniętych okien. Zrobiło mu się duszno. Wbiegł na górę. Otworzył drzwi jej celi. Nie tracił czasu na sprawdzanie, czy spała. Kopnął materac.

— Ktoś tu był? — wydyszał. — Może pukał?

— Nikogo nie było.

— Nie kłam!

W dwóch krokach doskoczył do niej. Poczuła ciepło jego ciała. Było gorące i spocone. Pierwszy raz się spocił. Zawsze przychodził do niej świeży i pachnący. Coś musiało się stać. Coś, co wyprowadziło go z równowagi. Przestał być opanowany jak kamienny posąg. Cokolwiek się stało, było to złe nie tylko dla niego. Za wszystko mścił się na niej.

Zachłysnęła się, zduszając krzyk. Złapał ją pod brodę, blokując tchawicę dwoma palcami.

— Nie kłamię — wychrypiała. Próbowała nabrać powietrza, ale nie odpuszczał. Próbowała się wyrwać, napięła mięśnie, ale nie miała szans. Puścił ją. Zaczerpnęła powietrza. — Nie było tu nikogo — powtórzyła, kiedy uspokoiła oddech. — Gdyby ktoś tu przyszedł, sądzisz, że by mnie zostawił? — Przyznał jej rację. Na pewno zaczęłaby wzywać pomocy. — Nie mam powodu, żeby ufać tajemniczemu bohaterowi. Może mnie zgwałcić, pobić albo zabić.

Syndrom [Teoria chaosu 1]Where stories live. Discover now