#21: One-way ticket

471 51 58
                                    

13.09.1989, środa

Przekrwione oczy spozierały na niego we wstecznym lusterku. Grzesiek zamrugał, chcąc pozbyć się upiornego widoku własnego spojrzenia. Włosy miał zmierzwione, przetłuszczone i zdecydowanie za długie, oddech nieświeży i przepoconą koszulę. Był drugi dzień w podróży w upale, którego nie spodziewał się we wrześniu. Próbował nie zasnąć za kółkiem, stojąc w długiej kolejce na granicy. Sięgnął po wyświechtane rozmówki polsko-niemieckie i przekartkował je bezrefleksyjnie. Sporo potrafił już załatwić w języku zachodnich sąsiadów. Potrafiłby więcej, gdyby odpowiadali powoli i dokładnie tymi słowami, co w kieszonkowym podręczniku. Niestety, życie nie było idealne i codziennie zapisywał na marginesach nowe słówka żółtym długopisem Bic z niebieską nakrętką. Wpatrywał się w koślawy zapis: „gunstich prajs", zastanawiając się, co dokładnie miał na myśli, zapisując go. Usłyszał takie zawołanie od tureckich handlarzy, którzy znacznie lepiej niż on posługiwali się językiem Goethego. Jeszcze wczoraj pamiętał, co to znaczyło. Przetarł zmęczone oczy, ziewając.

Kolejka samochodów przed nim zdawała się nie mieć końca. Pożyczony od teścia duży fiat był wypełniony po dach. Przeliczał w głowie wartość zgromadzonych sprzętów. Wyszło mu coś koło sześćdziesięciu tysięcy. Przemek miał rację.

Na myśl o tym krętaczu podniosło mu się ciśnienie i chociaż na chwilę zapomniał o senności. Spłacił go z dwóch pierwszych kursów. Przemek proponował mu wejście w korzystny układ, ale Grzesiek miał podejrzenia, że układ okaże się korzystny tylko dla jednego z nich. Tak jak z indeksem, w którym miał załatwić wpis od docenta, a oddał go po czasie i bez podpisu. Grzesiek nie liczył już na skończenie studiów. Nie wiedział, nawet kiedy zaczynała się sesja poprawkowa, nie miał szans do niej podejść. Całe lato ciężko pracował, jeżdżąc między Berlinem Zachodnim a Warszawą.

W ciągu dwóch tygodni spłacił dług zaciągnięty u teściowej. Czuł się niehonorowo, zabierając oszczędności życia matki Madzi, tylko po to, żeby było go stać na kontrabandę. Z coraz większą ilością spraw czuł się źle. Nie miał uczciwej pracy. Wciskał kożuchy, skóry i wełniane sweterki w serek źle ubranym Niemcom, zawyżając ich cenę i jawnie kłamiąc na temat ich jakości, a potem skupował najpodlejszy sprzęt, którego nie chcieli brać Niemcy i wciskał rodakom, łasym na cokolwiek byle z Zachodu. Oszukiwał teścia, mówiąc, że jeździł jego autem na taksówce po Warszawie, a tymczasem nabił chyba z pół miliona kilometrów. Chciał sobie kupić auto, ale priorytetem było mieszkanie. Madzia i dziecko musiały mieć wygodne miejsce do życia.

Namówił Madzię, która za miesiąc miała termin porodu, by zrezygnowała z pracy. Jego żona nie potrafiła siedzieć bezczynnie w maleńkim pokoju w hotelu robotniczym i zaczęła rozglądać się za mieszkaniem dla powiększającej się rodziny. Grzesiek chętnie towarzyszył jej w poszukiwaniach. W tajemnicy przed żoną gromadził wszystkie potrzebne sprzęty w garażu wynajętym za kilka marek od znajomego. Wszystko, co kupował w Reichu, najpierw oceniał pod kątem przydatności dla Madzi i dziecka, a dopiero później sprzedawał na stadionie. Zarabiał przez to nieco mniej, ale przynajmniej miał już całą wyprawkę. Nie mógł się doczekać, żeby wnieść rzeczy do mieszkania.

Gdyby zarabiał w tym tempie, w grudniu mógłby kupić Madzi mieszkanie! Oczywiście, gdyby ceny mieszkań zechciały nie rosnąć w tak zastraszającym tempie jak wszystko inne. Niedługo do piekarni trzeba będzie chodzić z walizką pieniędzy po chleb!

Granicę pokonał uboższy o dwieście marek i elektryczną maszynkę do golenia. Niewielkie myto zważywszy na to, co przewoził. Cieszył się, że nie sprawdzali auta dokładnie. Ukrył karton papierosów bez akcyzy. Udało mu się je bardzo okazyjnie kupić i był pewien, że upłynni je jako pierwsze. Do Warszawy dojechał wczesnym popołudniem. Kiedy wykąpany i pachnący leżał obok Madzi, wtulając się w jej brzuch, czuł się najszczęśliwszym facetem na świecie.

Syndrom [Teoria chaosu 1]Where stories live. Discover now