#31: Kac

399 51 127
                                    

W dzisiejszej części miała być najbardziej cringowa piosenka lat 90', ale okazałam się dla Was łaskawa.

Ostrzegam, że z uwagi na stan w jakim znajduje się większość moich bohaterów po mocno zakrapianej sylwestrowej imprezie, w tej części jest sporo bluzgów. Osoby wrażliwe uprasza się o wypikanie sobie we własnym zakresie. I jak zawsze - czekam na teorie spiskowe!

Edit: Yay, dziś mijają dokładnie dwa lata od publikacji pierwszego rozdziału Syndromu w pierwotnej wersji. Wtedy to był jeszcze Stockholm Syndrome. Sporo się zmieniło. Mam nadzieję, że emocje zostały te same.


01.01.1990, poniedziałek

Nowy 1990 rok przywitał Grzegorza bólem całego Grzegorza ze szczególnym uwzględnieniem głowy. Ocknął się z alkoholowego zamroczenia, będąc bardziej pijanym niż trzeźwym. Zastanawiał się, dlaczego leżał na suficie, przyglądając się brzydkiemu jak nieszczęście dywanowi na podłodze. Dwie z czterech ścian też zdobiły podobne ruskie plecionki. Jedyną przestrzeń bez tandetnych dodatków, zajmował regał z książkami, na który Grzesiek patrzył spod niskiej ławy. Próbując rozwikłać zagadkę sufitu i podłogi, nadludzkim wysiłkiem obrócił obolałą głowę, zwracając wzrok wprost w żeberka żeliwnego kaloryfera. Przed jego twarzą zamajaczyła przewrócona butelka wódki z resztką cieczy na dnie. Chwycił ją oburącz i przyssał się, jak nie przymierzając jego dwumiesięczna córeczka. Ciepła wódka rozgrzała przełyk. Odbiło mu się, ale miał wrażenie, że dzięki temu aż oczy szerzej otworzył. Gdzie on, u licha, był? Podniósł się gwałtownie. Rąbnął czołem w kant i upadł. Kiedy lekkie zamroczenie minęło, wyczołgał się spod ławy, próbując nie nabić sobie więcej guzów i wtedy w jego twarz uderzyła czyjaś dłoń. Dosłownie spadła z nieba, a raczej z wersalki. Skołowany Grzegorz próbował ogarnąć, co tu się podziało, ale jego żołądek postanowił wydalić nadmiar na wpół przetrawionego alkoholu.

— Świnia — beknął ktoś z wersalki.

Grzesiu przyjrzał się ohydnemu dywanowi, z którym łączyła go stróżka śliny i zwróconej żółci. Wierzchem dłoni wytarł usta, szorując o szorstki policzek. Spojrzał na wersalkę, z której dobiegały nieartykułowane odgłosy. Na pijanym, ale już niemal przytomnym Igorze, leżała Basia. Wtulała twarz w jego mocno owłosioną klatkę piersiową. Grzesiek zwiesił wzrok na jej gołych piersiach i na uniesionej spódnicy. Co się tutaj stało? Na czworakach wypełzł z klaustrofobicznego pokoju i dotarł do łazienki. Wysikał się do wanny, bo nie trafiłby do muszli, a następnie odkręcił wodę, pijąc łapczywie, dopóki znów nie zwymiotował. Wsadził głowę pod kran. Była tylko zimna woda, która otrzeźwiła go momentalnie. Mętnie przypominał sobie poprzedni wieczór. Nagle do jego zbolałego umysłu przedarła się bolesna myśl: gdzie była Madzia?! I gdzie on właściwie był? Na razie nie zaprzątał obolałego umysłu rozważaniami, w jaki sposób dotrzeć do domu. Walcząc z zapięciem rozporka, bo jego palce nie chciały współpracować, wytoczył się z łazienki do ciemnego przedpokoju. Otworzył pierwsze drzwi z brzegu, nie będąc pewien jak wrócić do miejsca, gdzie się obudził. Na podłodze spał jakiś mężczyzna, głośno chrapiąc. Grzesiek przekroczył go, bo na parapecie wietrzało odkapslowane piwo! Trunek był podły, ale przynajmniej z procentami. Był też zimny, bo w kuchni okna były nieszczelne. Lodowaty jak serce jego żony, gdy wróci w takim stanie do domu.

— Kurwa, to było moje piwo! — Grzesiek usłyszał za plecami zachrypnięty głos Igora. — Zawsze zostawiam odkapslowaną butelkę, tak żebym ją znalazł rano.

— Co się tu wczoraj działo?

— Chyba się przespałem to z Baśką. — Igor podrapał się po karku. Stał w kuchni boso w dżinsach, ale bez koszuli. — W sensie nie wiem, czy z nią, czy z tą drugą lalunią, Madzią.

Syndrom [Teoria chaosu 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz