#11: Kołysanka

701 66 181
                                    

Czy ktoś zamawiał więcej o porywaczu?


Noc, 20/21.03.2018, wtorek/środa

— Śpij albo cię uśpię! — zagrzmiał porywacz, wychodząc.

Usłyszała oddalające się kroki, skrzypienie podłogi i chyba schodów. Próbowała zasnąć, a im bardziej się starała, tym gorzej szło. Zawsze miała problemy ze snem. Gdyby poprosiła go o lek nasenny, zrobiłby jej zastrzyk? Nie, była różnica między snem, a byciem nieświadomą. Ze snu zawsze mogła się obudzić, przynajmniej to kontrolowała. Musiała sobie poradzić sama. Wcale nie było ciemno, przekonywała się. Tylko troszkę, ale ona się tej ciemności nie bała. Gdy była mała, mama śpiewała jej kołysanki. Miała śliczny głos. Przełknęła łzy, napływające do gardła. Musiała myśleć o czymś pozytywnym. Zabawne, jakie głupoty cisną się do mózgu w chwili stresu. Zaczęła cicho mruczeć, tak prawie bezgłośnie, żeby nikt nie usłyszał.

— Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga...

Porywacz czuł się zmęczony i zawiedziony. Nie minęła jeszcze pierwsza doba, a jemu już się udało rozgryźć tę panienkę. Niepotrzebnie urządziła cyrk po kąpieli. Musiał odmówić, zareagować ostro i zdecydowanie. Za kilka dni pójdzie jej na rękę i unieruchomi mniej dokuczliwie, ale na razie nie było takiej możliwości. Zrobił sobie hotspota z bezpiecznego telefonu i zaczął przeglądać internet. Chciał oderwać się od świadomości, że piętro wyżej znajdował się towar.

Nie był zwyrodnialcem. Miał emocje, współczucie i wrażliwość. Dlatego był tak dobry w tym fachu. Nie był tępym brutalem czy chorym sadystą. Zleceniodawca wiedział, że mu nie odbije, że jej nie skatuje, zachowa trzeźwość myśli i wypełni wszystkie rozkazy, zachowując środki ostrożności. Nigdy nie pokazywał twarzy. Nosił kominiarki, zasłaniał towarowi oczy. Kontakt ograniczał do minimum, nie pozwalając sobie na zbudowanie więzi, a porwanemu na zebranie o nim z pozoru nieistotnych informacji, które mogły go zidentyfikować. Dystans, chłód i spokój. To gwarantowało powodzenie w ryzykownym biznesie. Nie odczuwał przyjemności z krzywdzenia innych. Był dla tych ludzi dobry. Może nawet zbyt dobry. Po pierwszej akcji wyrzuty sumienia go zamęczały. Kiedy pierwszy raz kogoś porwał, przeżywał to mocniej niż ofiara. Po czterodniowym przetrzymywaniu, gdy nie udało mu się zmrużyć oka ani zjeść wartościowego posiłku, wyjechał na miesiąc urlopu, obiecując sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Nienawidził się za to bardziej niż za sprzedaż prochów.

Zaczęła się bezsenność, napady agresji i coś, co psychoterapeuta zdiagnozował, jako zespół stresu pourazowego. Ubłagał człowieka od mecenasa o powrót na ulicę. Mecenas nie był zachwycony. Wiedząc o sytuacji zaufanego chłopaka, który nieraz udowodnił swoją przydatność, nie robił problemów. Problemem był sam porywacz. Powrót na ulicę z przeświadczeniem, że był śledzony czy podsłuchiwany, doprowadziłby go do zawału lub prędzej obłędu. Przestał być skuteczny. Przestał zarabiać. Towar zalegał mu na melinie, a jego ilość niebezpiecznie przyspieszała wyrok. Rosły mu długi. Towar niesprzedany, to towar zadłużony. Nie chciał skończyć z nożem w plecach w podłej dzielnicy. Nie po to tak bardzo starał się z niej wyrwać! Musiał się przełamać.

Tej nocy pierwszy raz wziął działkę swojego towaru, obdzwonił wszystkich swoich stałych klientów i sprzedał im połowę zapasów. Przez tydzień nie sypiał, pracując jak robot. Jeżdżąc po mieście na motorze i sprzedając wszystko do ostatniego grama. W piątek wieczór zameldował się u człowieka mecenasa z pieniędzmi w zębach i odsetkami za ociąganie. Zrezygnował ze swojego zarobku, wziął tylko na najpodlejsze jedzenie. Z psychoterapii też zrezygnował. Psycholog kazał mu zmienić pracę na mniej stresującą. Mecenas mógłby tego nie widzieć sensu w zatrudnianiu porywacza, który nie mógł porywać. Na ulicy nie miał wyników, więc wrócił do tego, na czym się znał.

Syndrom [Teoria chaosu 1]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu