#4: Patrzę na ciebie

701 73 224
                                    

Kiedy porywacz jest bardziej osaczony niż jego przyszła porwana...

16.03.2018, piątek

Mógł kopać sobie grób.

Przejechał tego dnia sto czterdzieści siedem kilometrów na marne. Opuszczony magazyn, zdezelowany warsztat samochodowy i rudera w środku wsi nie nadawały się do niczego. Zwłaszcza to ostatnie. W godzinę po przyjeździe z towarem miałby na karku nie tylko policję, ale i koło gospodyń wiejskich, księdza dobrodzieja i kominiarza. Trzy kryjówki, które polecił mu mecenas nadawały się do obicia pyska pod osłoną nocy, ale nie do przetrzymywania. Czy mecenas świadomie wpuszczał go na minę? Chciał się go pozbyć, dając zadanie niemożliwe do zrealizowania w tak krótkim czasie i pozory, że zorganizował całą akcję? Spocił się. Śmierdział strachem. Musiał w ciągu sześciu dni porwać towar. Nie miał pojęcia, jak to zrobić i gdzie ją przetrzymywać. Potarł przekrwione oczy. Mógł zacząć kopać sobie grób.

Uderzył w kierownicę. Facet z auta obok popatrzył na niego z dezaprobatą. Chciałby wysiąść, wyszarpać tego kolesia i bić tak długo, aż rozbryzga jego krew na asfalcie. Zetrzeć mu ten uśmieszek na oczach jego dziewczyny. Kusząca wizja, ale nie przybliży go do towaru, a jeśli będzie musiał kopać sobie grób, upewni się, że pociągnie ją za sobą.

Skręcił gwałtownie w osiedle. Miał dość tego miasta i wiecznych korków. Bocznymi drogami z pomocą GPS dojechał na lotnisko. Zostawił auto bez żalu. Taksówka, hotel, drugi hotel, kolejna taryfa. Nie śledzili go. To dobry znak.

Odprężył się, oparł o nagrzany mur. Zmrużył oczy w zachodzącym słońcu. Spojrzał na zegarek. Najwyższa pora popatrzeć sobie na towar. Z budynku naprzeciwko zaczęli wychodzić ludzie. Dziewczyny z niewielkimi walizkami wsiadały do drogich samochodów swoich mężczyzn. Po niektórych podjeżdżały taksówki. Znaczna część zasilała dwa najbliższe przystanki tramwajowe. Zacisnął dłoń w pięść. Nie było jej! Spóźnił się? Wszystko się waliło. Już miał odejść, gdy szklane drzwi rozsunęły się kolejny raz. Tym razem to była ona. Szczęście mu sprzyjało, tłum już się przetoczył, na przystanku czekało niewiele osób, byłoby mu wygodnie ją śledzić i wtedy ktoś ją zawołał. Odwróciła się, uśmiechnęła i wróciła na szerokie schody do mężczyzny odpalającego papierosa.

— Szlag.

Gadali już trzy fajki. Nie słyszał o czym, ale jego obecność na przystanku zdawała się przyciągać uwagę. Widział te ukradkowe spojrzenia, ale je ignorował, patrzył tylko na nich. Wyglądali na bardzo zaaferowanych. Ona bogato gestykulowała, a on się śmiał. Nagle usłyszał holenderski. Odwrócił się gwałtownie. Zbyt gwałtownie, zganił się w myślach. Znaleźli go? Mężczyźni w glanach z włosami do pasa minęli go śmiejąc się z plakatu na przystanku. Potarł oko, czując, że drżała mu powieka. Spuścił głowę. Ile oni jeszcze będą tam gadać? Dziewczyna objęła się rękami, jakby było jej zimno. Uścisnęła dłoń swojego towarzysza i ruszyła przed siebie. Wreszcie.

Porywacz cofnął się w głąb przystanku. Stanął przed rozkładem jazdy, patrząc przed siebie. Minęła go, idąc lekko. Skręciła w pierwszą przecznicę. Ruszył za nią, idąc ulicą pełną personelu medycznego w kitlach. Zdziwił się niepomiernie, ale po chwili zdał sobie sprawę, że przechodził obok szpitala klinicznego. Zbliżył się do niej na tyle, że niemal wyczuwał jej perfumy. Nuciła jakąś piosenkę. Zwiększył dystans. Nie mógł kusić losu. Niespodziewanie stanęła przy zamkniętym kiosku. Podparła się o zieloną ladę, z której lakier odchodził płatami i ściągnęła buta. Wytrzepała go, założyła i pognała dalej. Szła bardzo szybko. Jakby się spieszyła. Odebrała telefon. Myślał, że zwolni. Miała niezłą kondycję, odnotował w myślach.

Syndrom [Teoria chaosu 1]Where stories live. Discover now