Rozdział 1

7.9K 358 17
                                    




*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~



Czerwień.

Wszystko było kurewsko czerwone. Krew moczyła rękaw moje białej bluzki, wsiąkała w czarne dżinsy i wpływała pod obskubane, czarne paznokcie. Miałam wrażenie, że świat zmienił się nagle w jedną wielką, czerwoną plamę.

Powietrze śmierdziało alkoholem i starymi śmieciami, wysypującymi się z kontenera za pubem.

Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam w ogóle przychodzić.

Szloch wyrwał się z mojego gardła, kiedy mężczyzna leżący na ziemi, drgnął nieznacznie. Grymas bólu i agonii wykrzywił jego bladą twarz. Ręce mi drżały, kiedy dociskałam je do krwawiącej rany na jego brzuchu.

Musiał być przystojny. Miał mocną szczękę pokrytą drobnym zarostem i półdługie włosy w kolorze brudnego blondu. Nawet teraz leżąc na ziemi w kałuży własnej krwi, sprawiał wrażenie twardego. Miał w sobie to coś, co sprawia że wszystko w człowieku ciągnie do niego i jednocześnie krzyczy ostrzegawczo.

— Tammy... — wyszeptał cicho, sprawiając że pochyliłam się lekko w jego stronę. Łzy spływały ciurkiem po mojej twarzy, ale ich nie ścierałam. Nie miało to najmniejszego sensu.

Mężczyzna odszukał po omacku moją rękę i ujął ją w zaskakująco mocnym uścisku. Odwzajemniłam go, bo nie wiedziałam co jeszcze mogłabym zrobić. Nie byłam lekarzem, nie miałam magicznej mocy. Mogłam jedynie zadzwonić po karetkę i trzymać go za rękę, próbując jednocześnie uspokoić rozszalałe, przerażone serce.

Coś trzasnęło za nami i podskoczyłam w panice. Rozejrzałam się dookoła, ale na tyłach baru nie było już nikogo oprócz nas. Boże, miałam nadzieję, że ci którzy mu to zrobili nie wrócą. Powinnam uciekać. Wstać i ruszyć do mieszkania. Panika kąsała moją skórę, chłostaną chłodnymi podmuchami wiatru. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła i byłam pewna, że za chwilę zwymiotuję. Powinnam wstać. Chciałam zmusić moje nogi do ruchu, ale zastygły i nie chciały mnie słuchać.

Tonęłam we krwi, a ręka mężczyzny trzymała mnie w miejscu, jakbym była jego kołem ratunkowym. Zacisnął mocniej palce, zmuszając mnie żebym nachyliła się w jego stronę.

— Powiedz jej... — wyszeptał z trudem. Kaszel przerwał jego słowa, a wraz z nim z ust wypłynęła krew, rozpryskują się w powietrzu. Osiadła na jego bladej twarzy jak krwawe piegi. Opanowałam w sobie odruch ucieczki. — Powiedz jej, że miała rację. Miała cholerną rację.

Pokiwałam żarliwie głową, nie będąc w stanie się odezwać. Panika i szloch utknęły w moim gardle jak jakiś pierdolony kołek. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić. Powiedzieć coś pokrzepiającego. Być jak te cholerne bohaterki w filmach, które niczego się nie boją i zawsze zachowują zimną krew. Ale nie potrafiłam... Byłam tylko sobą. Zwykłą Rosemary Wilson, która pierwszy raz od niepamiętnych czasów wyszła do baru. Byłam nudna. Najzwyczajniej w świecie nudna i zwyczajna. Nie było we mnie nic, co mogłoby mnie doprowadzić do tej pieprzonej sytuacji. A oto byłam tutaj. Na tyłach jakiegoś cholernego baru, bo moja najlepsza przyjaciółka zerwała z chłopakiem i chciała się zalać w trupa.

— Wszystko będzie... — powiedziałam cicho, odnajdując mój głos, ale zaraz przerwałam, kiedy uświadomiłam sobie, że mężczyzna zamknął oczy.

Zduszony krzyk wyrwał się w mojego gardła, ale utonął w głośnym trzasku. Metalowe drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając w ciemnobrązową ceglaną ścianę.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz