Rozdział 11

4.6K 312 12
                                    

Minęło pół godziny a ja zaczynałem się powoli nudzić. Dopóki nie zniknęła z Trinket nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaką kuriozalną frajdę czerpałem z jej towarzystwa. Zajmowała niemal całe moje myśli i kurewsko mi się to nie podobało. Była jak chodząca obsesja na zabójczych nogach.

— Suka jest posłuszna, co? — zapytał Hatchet, zanim wlał w gardło niemal połowę butelki piwa na raz.

— Nie twój zasrany interes.

Prychnął głośno.

— Wszyscy się zastanawiamy, czemu...

— To przestańcie — warknąłem, łapiąc gwałtownie butelkę. Gorzki płyn spłynął mi do gardła. Miałem kurewską ochotę zapalić. Zacząłem przegrzebywać kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki. Wsadziłem papierosa między wargi, ale cholerna zapalniczka nie chciała się znaleźć.

Hatchet rzucił mi swoją, kręcąc z politowaniem głową. Pokazałem mu w odpowiedzi środkowy palec.

— Jest ładna, ale kurwa w życiu bym nie powiedział, że to twój typ — kontynuował, a ja zacząłem się zastanawiać nad tym co powiedziałby Big Jim, gdybym wpakował kulkę między oczy jego zastępcy.

— Gadacie o Rosemary Wilson? — Rush uderzył wytatuowanymi dłońmi o stół, zanim usiadł na krześle. Z jego ust zwisała fajka. Jak cień podążał za nim JJ. Od dobrych kilku lat tworzyli jakąś pieprzoną symbiozę. Gdzie jeden tam i drugi. Z boku wyglądało to trochę żałośnie.

Dmuchnąłem w ich stronę dymem, nie mając nawet zamiaru brać udziału w tej cholernej rozmowie.

— Spierdalać — warknął Hatchet. — Houston mi się zwierza.

Rush i JJ wybuchli śmiechem, na co spojrzałem na nich z politowaniem. A mówią, że to laski lubią plotkować. Ten kto to powiedział, nigdy nie był w klubie motocyklowym.

Nawet nie wiem kiedy do stolika dosiadają się Lucky, Dagger i Big Jim, rozprawiając się nad moim życiem miłosnym. Może i w Hatcheta mógłbym wpakować kulkę, ale w samego szefa? Ciężko byłoby się z tego wytłumaczyć.

Kiedy w końcu dostrzegli, że mam ich w dupie wrócili rozmową do klubowych spraw, zostawiając mnie w spokoju. To właśnie sobie ceniłem w życiu. Cholerny, święty spokój. I jak pierdolony idiota, sam go sobie burzyłem. Na własne pieprzone życzenie.

Romy pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, powodując że jak Boga kurwa kocham, na moment znieruchomiałem. Zaciągnąłem się mocno, próbując pozbyć się tego dziwnego uczucia.

Trinket zawiesiła na niej ramię i śmiała się głośno, a na ustach Romy błąkał się nieśmiały uśmiech. Policzki miała lekko zarumienione i byłem kurewsko pewny, że Trinket poczęstowała ją w kuchni czymś mocniejszym niż piwo. Choć może to i, kurwa, dobrze bo Romy była napięta jak struna.

Trinket cmoknęła Romy w policzek i dała się porwać do tańca jednemu z braci. Romy zaśmiała się, odchylając lekko w tył głowę, a brązowe włosy rozsypały się na jej piersiach.

Mimowolnie oblizałem wargi, patrząc jak zbliża się w moim kierunku.

Stanęła niepewnie przed stolikiem, rozglądając się po zajętych krzesłach i obejmując się ramieniem.

— Chodź tu — powiedziałem cicho, wyciągając do niej rękę. Spojrzała na mnie zagryzając dolną wargę, ale posłusznie wyciągnęła swoją dłoń. Była delikatna jak jedwab. Nie byłem do tego przyzwyczajony. Moje własne dłonie były szorstkie i pokryte czarnym tuszem. Miałem ochotę roześmiać się sam z siebie, bo cholera byłem trzydziestopięcioletnim facetem, który ekscytował się dotykiem dłoni kobiety.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Where stories live. Discover now