Rozdział 42

3.9K 342 76
                                    

Serce nadal waliło mi jak cholerna perkusja, kiedy przemyłem twarz lodowatą wodą. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem do siebie takiego obrzydzenia – a robiłem wiele naprawdę złych i popieprzonych rzeczy. Przelecenie Romy na brudnym stole w garażu wydawało mi się jednak najgorszą z nich. Miałem wrażenie, że sekundy dzieliły mnie od spektakularnego zarzygania łazienki.

Zacisnąłem z całej siły powieki, ale to sprawiło jedynie, że w ciemności pojawiała się zarumieniona twarz Romy, a wraz z nią to pełne zranienia i niedowierzania spojrzenie. Wiedziałem, że te szare pełne cierpienia oczy będą mnie prześladować do końca mojej marnej egzystencji. Nie zasługiwałem na coś tak dobrego w moim życiu.

Kiedy otworzyłem oczy nadal ją widziałem. Siedziała tam całkowicie zaskoczona. Jej różowe, pełne usta były rozchylone, a spojrzenie rozbiegane, błagające. Znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała. Wiedziała, że to koniec. Nie musiałem tego mówić. I całe szczęście, bo byłem przekonany, że żadne słowo nie przeszłoby mi przez gardło. Oniemiałem jak totalna ciota.

Nadal czułem w nozdrzach jej słodki zapach, doprowadzający mnie powoli, ale skutecznie do szaleństwa. Miałem wrażenie, że wypełniała mnie całego, krążyła w moich żyłach, zapełniała myśli. Nie mogłem się od niej uwolnić. Mimo tego, że kurewsko chciałem, nie potrafiłem. Była jak jakaś niezbędna część mnie, o której istnieniu do tej pory nie wiedziałem. Dopóki jej nie straciłem, nie miałem pojęcia jak ważną pełniła funkcję, ani jak bardzo mi jej brakowało przez całe cholerne życie. Nie miałem pojęcia, że można się tak czuć. Że mogłem za kimś tęsknić. Że mogłem kogoś kochać. Ktoś taki jak ja – sukinsyn bez serca – nie mógł przecież kochać. To nie było przeznaczone takim ludziom jak ja.

Z całej siły uderzyłem pięścią w lustro. Pękło w drobną pajęczynę, ale przynajmniej nie musiałem patrzeć już sobie w oczy. Nie mogłem znieść swojego widoku. Dłoń pulsowała bólem, a knykcie które nie zdążyły się zasklepić po ostatnim razie, kiedy nabawiłem się krwawych śladów, znowu zabarwiły się czerwienią. Ledwo to czułem. Ten dziwny tępy ból gdzieś głęboko w klatce piersiowej, niwelował każdy inny. Zacisnąłem dłonie na białej umywalce, pozwalając krwi spływać swobodnie.

Nie powinna tu przyjeżdżać. Całkowicie się tego nie spodziewałem, a przecież nie byłem człowiekiem, którego łatwo zaskoczyć. A mimo to mała Rosemary Wilson jeszcze kilka minut temu tu była. Prawdziwa, namacalna Romy. Nie senny majak, nie kolejna niebezpieczna fantazja, która zawsze w końcu znikała, potęgując to dziwne uczucie w klatce piersiowej. To była Romy z krwi i kości z tym cholernie niewinnym spojrzeniem, pełnymi wargami i ciałem, przez które płonąłem. Gdybym tylko mógł spłonąć doszczętnie – to byłaby piękna śmierć.

Nie powinienem był mówić jej tych wszystkich rzeczy. Powinienem trzymać język za zębami i wystawić ją za bramę, ale nie potrafiłem. Byłem słaby, tak kurewsko słaby, że kiedy stała przede mną, nie potrafiłem się powstrzymać przez jej dotknięciem. Była jak łyk zimnej wody w upalny dzień, jak promień słońca przebijający się przez czarne chmury. Była wszystkim tym co dobre w moim życiu. Jedyną jasnością, cholerną kotwicą trzymającą mnie w miejscu. Kołem ratunkowym, ratującym mnie przed powolnym opadaniem na samo dno. I nie mogłem jej mieć. Bo to było takie niesprawiedliwe, takie cholernie egoistyczne z mojej strony, że chciałem mieć ją blisko. A ona zasługiwała na coś lepszego. Na kogokolwiek, byle nie mnie.

– Houston! – Głośne uderzenie w drzwi wyrwało mnie z zamyślenia. – Jelly chce cię widzieć na dole za dziesięć minut.

Zamknąłem na moment oczy, próbując zebrać się do kupy. Nie miałem czasu na myślenie o Romy. Nic dobrego nie miało mi z tego przyjść. Wystarczy jedynie poczekać, aż to uczucie minie, a ona ułoży sobie życie. Jeszcze chwila, kilka zleceń, kilka odciętych palców i grzebania trupów, i wszystko minie. Wszystko będzie tak jak dawniej, a ona będzie bezpieczna. Beze mnie i mojego mroku.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Kde žijí příběhy. Začni objevovat