Rozdział 25

4.8K 320 32
                                    

Foghorn ukucnął przede mną, dotykając delikatnie mojego kolana. Jego twarz była rozmazana, przez łzy które gromadziły się w moich oczach.

Tego było za dużo. Cholernie za dużo. I w mojej głowie pojawiła się przerażająca myśl, że chcę tu Houstona. Że chcę, żeby tu był, powiedział tym swoim spokojnym głosem, że wszystko będzie dobrze i że jestem z nim bezpieczna. A potem zamknąłby mnie w tych wielkich ramionach, a ja wdychałabym zapach skóry i tego czegoś co było tylko jego.

Szloch wyrwał się z mojego gardła.

— Romy, wszystko w porządku — powiedział Foghorn, ale to nie jego głos chciałam usłyszeć. Te zapewnienia nie miały żadnego znaczenia. Nie wierzyłam im.

— Chcę Houstona — jęknęłam żałośnie, patrząc w brązowe oczy Foghorna. Zagryzł wargi, ledwo dostrzegalnie kiwając głową.

— Już jedzie. — Podskoczyłam, słysząc głos Santany. Uklęknęła obok mnie i objęła mnie ramieniem. — Rush się wszystkim zajął. Rozmawiał z Houstonem. Jest w Missouri, będzie najszybciej jak tylko da radę.

Był poza stanem. Rozpłakałam się jeszcze mocniej. Chciałam być silną kobietą, która potrafiła zachować zimną krew w takich sytuacjach, ale cholera byłam tylko Romy Wilson i nie byłam silna.

— Zabierzemy cię do klubu — mówiła Santana, głaszcząc mnie uspakajająco po plecach.

— Rush skończył? — zapytał Foghorn.

Santana skinęła głową, a ja nie chciałam pytać. Nie chciałam wiedzieć. Chciałam, żeby przesyłka zniknęła.

Santana spakowała kilka moich ciuchów do torby i z jej pomocą udało mi się wstać i zejść pod schodach. Ominęłam wzrokiem kuchnie, zaciskając na moment mocno powieki. Czułam przy tym na sobie uważne spojrzenie Foghorna.

Rush czekał na nas na zewnątrz, paląc papierosa. Zgasił go szybko, kiedy tylko nas zobaczył. Tym razem nie miał dla mnie swojego firmowego, kpiącego uśmiechu i wiedziałam, że sprawa była poważna. Byłam w tym już na tyle długo, żeby domyślić się, że ta przesyłka nie była kijowa tylko dla mnie, ale i dla całego klubu.

Foghorn położył mi dłoń na plecach, a ja drgnęłam wyrwana z zamyślenia. Spojrzałam na niego szybko.

— Pojedziesz ze mną.

Skinęłam w odpowiedzi głową, bo żadne słowa nie chciały się przecisnąć przez moje zaciśnięte gardło. Jak przez mgłę pamiętałam drogę do klubu.

Ktoś posadził mnie na szarej kanapie w salonie i kiedy zamrugałam nagle okazało się, że pomieszczenie było pełne osób. Ktoś wcisnął mi w rękę butelkę piwa, a Santana i Trinket siedziały po obu moich bokach, rzucając mi zaniepokojone spojrzenia. Zapytały czy chcę iść do pokoju na piętrze, ale naprawdę nie chciałam być teraz sama.

Rush siedział na oparciu fotela, rozmawiając z Big Jimem, JJ'iem i dwoma starszymi facetami, których nie znałam. Czuć było nerwową atmosferę, ale nikt nic nie robił. Miałam wrażenie, że tak jak ja czekają na Houstona.

Adrenalina powoli zaczynała opuszczać moje ciało i zaczynałam odczuwać zmęczenie. Wczorajsze picie też nie pomagało.

Rush usiadł na kanapie i wciągnął na swoje kolana Santanę. Minę miał przy tym pochmurną i kątem oka dostrzegłam, że zaczęli między sobą szeptać.

Nie miałam pojęcia ile tak siedzieliśmy. Ludzie wchodzi i wychodzili, a atmosfera była cholernie napięta. W pewnym momencie, chyba mi się zdrzemnęło, bo kiedy otworzyłam oczy, moja głowa leżała na ramieniu Trinket, rozmawiającej półgłosem ze swoim starym, a na zewnątrz było jasno.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora