Rozdział 24

4.2K 266 24
                                    


Sunny tracił kontrolę. Widziałem to z każdym cholerny kilometrem jaki przejechaliśmy. Dochodziło późne popołudnie, kiedy zatrzymał motor na polanie pełnej przyczep kempingowych.

— Zaczekajcie — rzucił do nas, ale momentalnie go zignorowaliśmy.

Coś mrocznego pojawiło się w jego oczach. Razem z Hatchetem zeskoczyliśmy z naszych maszyn i ruszyliśmy za nim. Kilka osób kręciło się przed przyczepami i gapiło się na nas z przerażeniem. Niektóre spojrzenia zatrzymywały się dłużej na Shade'ie i dostrzegałem rozpoznanie.

— Myślisz, że powinniśmy interweniować? — zapytał Hatchet, a po jego zwykłej wesołkowatości nie było śladu. Mógł być irytującym sukinsynem, ale wiedział kiedy zebrać swoje gówno do kupy.

— Młody narobi bałaganu. Czuję to — Splunął na trawę.

Nie odpowiedziałem wpatrując się w plecy Sunnego idącego przed nami. Ramiona miał spięte i Hatchet mógł mieć trochę racji.

Zatrzymał się przy jednej z przyczep i uderzył w drzwi zaciśniętą pięścią. Te otworzyły się po sekundzie i w progu stanął starszy mężczyzna z brzuszkiem piwnym. Mógł być po pięćdziesiątce, ale siwa broda i zniszczona od alkoholu twarz nadawała mu wygląd starszego.

Spojrzał na Sunny'ego jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.

— Ty... — zdążył powiedzieć, zanim pięść Shade'a wylądowała na jego szczęce. Krew trysnęła na pożółkle drzwi i rozległo się głośne chrupniecie.

Hatchet spojrzał na mnie pytająco, krzyżując ręce na piersi. Żaden z nas się nie ruszył, tak samo jak nikt z przyglądających się sąsiadów.

— Ty pierdolona, bezużyteczna kupo gówna! — krzyknął Sunny, uderzając go ponownie. Puścił jego koszulę i pchnął go w tył. Kiedy tylko mężczyzna upadł na podłogę, zaczął kopać go ciężkim motocyklowym buciorem. — Nie zajebię cię tylko dlatego, że jesteś jej pożal się boże ojcem.

— Ty mały gówniarzu — wystękał mężczyzna, między kopnięciami.

Sunny znieruchomiał na sekundę, zanim ukucnął przy facecie i chwycił go za koszulkę.

— Czasem żałuję, że nie zajebałem cię te osiem lat temu — powiedział zaskakująco spokojnie.

Splunął na zakrwawionego mężczyznę i ruszył w stronę motocykla, nawet na nas nie patrząc. Hatchet z uznaniem skinął głową. Sukinsyn chyba za dobrze się bawił.

— Gdzie teraz? — zapytał Hatchet, doganiając młodego. Zatarł ręce.

— Do tego drugiego — warknął, wskakując na motor.

— Mówiłeś, że jeden — przypomniałem.

Sunny rzucił mi pochmurne spojrzenie.

— Nie zabrałem was tutaj, żebyście sobie popatrzyli jak obijam mordę temu grubasowi — syknął, a jego motor zawarzał, kiedy dodał gazu.

— Zachowuje się jak piętnastolatka w fazie buntu — powiedział Hatchet. — Wkurwia mnie.

Uniosłem brew, bo co kurwa Hatchet mógł wiedzieć o nastolatkach. Chociaż kurwa, nie. Zważywszy na wszystkie cipki jakie ruchał, nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie. Nawet dla mnie byłoby to zbyt popierdolone.

*

Facet klęczał na środku gabinetu, a na jego twarzy krew mieszała się ze potem i łzami. Wyglądał doprawy żałośnie. Ręce miał związane z tyłu sznurkiem od zasłon i chwiał się, jakby lada chwila miał jebnąć twarzą w biały dywan. A przynajmniej kiedyś był biały. Teraz zdobiły go czerwone plamy. Cholernie nie dobrze. Dużo sprzątania.

Jego własność (Hellhounds MC #2)Where stories live. Discover now