Rozdział 34

3.2K 236 4
                                    

Nie wierzyłem im. Nie wierzyłem, kurwa. Nie było innej opcji.

– Uspokój się – warknął Big Jim, stojąc przy swoim biurku.

Tym razem w pomieszczeniu byliśmy tylko my, Rush, Hatchet, Bull i Sunny. Cała reszta miała swoje zadania.

– Jak mam się, kurwa, uspokoić? – syknąłem w odpowiedzi. – Minęło dwadzieścia pięć godzin. Dwadzieścia pięć jebanych godzin. Wiesz co mogli jej przez tyle czasu zrobić?!

Kurwa, nawet nie chciałem o tym myśleć. Doskonale wiedziałem, przecież sam robiłem te wszystkie popierdolone rzeczy. Oprócz gwałtów. Kurwa, pierdolone szczęście, że w całym swoim zjebanym życiu nikogo nie zgwałciłem. Może Bóg będzie przez to choć trochę bardziej wyrozumiały.

Rozpierdalało mnie na samą myśl o tym, co się z nią teraz mogło dziać. Do tego stopnia, że trzydzieści minut temu zrzygałem się jak zwykła pizda. Jak zwykły cienias, który nie potrafił obronić swojej kobiety.

– Znajdziemy ją. – Rush klepnął mnie w ramię. – Tak jak znaleźliśmy Santanę. Całą i zdrową.

Rzuciłem mu mordercze spojrzenie, ledwo trzymając w rydzach szalejącą we mnie furię.

– Ona nie jest, kurwa, Santaną! – wrzasnąłem. – To Romy! Słodka, niewinna Romy, która nie ma pojęcia o tym całym gównie!

Kopnąłem krzesło, które uderzyło z hukiem o ścianę. Nikt nie skomentował.

Santana nie była słodka i niewinna. Wychowała się w klubie, patrząc na to wszystko co tu się działo. A działy się różne rzeczy. A resztki niewinności straciła wtedy, gdy przecięła tętnice szyjną jednemu z Dust Devils i musiałem sprzątać pierdolony burdel, jakiego narobili z Rushem.

– Kłamią – powiedziałem, kiedy udało mi się złapać oddech. Nadal był jednak zbyt szybki i urywany. – Sukinsyny kłamią. Trzeba było mnie zabrać ze sobą...

– Żebyś ich, kurwa, rozpierdolił bez powodu? – wtrącił Big Jim. – Nie dokładajmy sobie problemów, Houston. To nie Wild Griffins, uwierz mi Hatchet i Sunny też potrafią być przekonywujący.

– Najwyraźniej nie wystarczająco – syknąłem, zaciskając dłonie w pięści. Knykcie mi krwawiły po tym, jak zaatakowałem worek w siłowni. Napierdalałem w niego niemal przez dwie godziny, ale nic kurwa nie pomogło. Czułem się bezsilny. Jakby znowu miał dziesięć lat i nic nie mógł poradzić na to, że ojciec znowu spuścił mi łomot.

– Rake mówił prawdę od samego jebanego początku. Upierdoliliśmy się ich, uznając jebany język jako oczywistość... Ale to nie oni. Nie mają twojej Romy.

Na dźwięk jej imienia omal nie jęknąłem. Kurwa, jeśli teraz ją gwałcą? Jeśli ją torturują, a ona woła moje imię, żebym przybiegł i ją uratował, a mnie tam nie ma?

Oparłem się o ścianę, jakbym potrzebował pieprzonego wsparcia. Zaciskałem szczęki tak mocno, że dziwiłem się że jeszcze nie połamały mi się zęby.

– Jej przyjaciółka Stephanie też nic nie wie – rzuciłem, zamykając na moment oczy. Odwiedziłem ją jeszcze raz, tym razem nie dając się szybko spławić. Ale była przerażona i nie kłamała, kiedy mówiła że nie utrzymywała z nią kontaktu, a sama Romy też się nie odzywała. Dostała tylko kilka nic nie znaczących smsów. Nie odzywała się do siostry ani do rodziców, w pracy też nic nie wiedzieli, a kamery były całkowicie nieprzydatne.

Jak mogłem być taki kretynem. Jak dopuściłem do tej sytuacji?

– Język – rzucił Hatchet. – Wiemy do kogo należał?

Jego własność (Hellhounds MC #2)Where stories live. Discover now