Rozdział 17

5.5K 333 55
                                    

Tak jak obiecałam, jest już po 12 więc jest rozdział ;) Tym razem nawet wyszedł długi, jak na moje standardy xD Miłego czytania, dajcie znać co myślicie! <3 


Mały Colin znowu upuścił na podłogę paletę z farbami. Westchnęłam głośno, spoglądając na zegarek. Zajęcia właśnie się kończyły, a wraz z nimi moja nadzieja, że tym razem pracownia pozostanie w miarę czysta.

Rodzice zaczęli zaglądać przez uchylone drzwi i zaraz potem zostałam sama. Lubiłam moją pracę. Malarstwo zawsze było moją pasją, dlatego cieszyłam się, że mogłam ją połączyć z zarabianiem. Moi rodzice nie byli zachwyceni moją ścieżką kariery, ale koniec końców się z tym pogodzili. Mieli Polly, która skończyła rachunkowość i pracowała w dobrze prosperującej firmie. A i Lily zdawała się mieć bardziej ścisły umysł niż ja, więc podejrzewałam, że mogli żyć z jedną córką oderwaną od rzeczywistości.

Gdyby tylko wiedzieli jaki kierunek przybrało teraz moje życie, zapewne by mnie wydziedziczyli. Sama nie miałam pojęcia co wyprawiałam. Po piątkowej, namiętnej nocy z Houstonem wszystko poplątało się jeszcze bardziej. Zdecydowanie tego nie przemyślałam. W mgle podniecenia zgodziłam się na, sama nie wiedziałam na co. Co miało znaczyć, że będę całkowicie jego? Związek? Prawdziwy związek? Czym to się miało niby różnić od obecnego układu? I tak byłam nazywana jego własnością, nosiłam jego kamizelkę i nie mogłam spotykać się z innymi facetami. Ale seks... seks był cholernie dobry, ale i cholernie niebezpieczny.

Nie mogłam jednak powiedzieć, że żałowałam. Albo raczej może i żałowałam, ale gdybym cofnęła czas i stanęła przed tym samym wyborem, wszystko skończyłoby się tak samo.

Steph gdyby się dowiedziała, że dałam się przelecieć wściekłemu bikerowi, zapewne złapałaby się za głowę i wysłała mnie na oddział zamknięty. Sama czasem miałam ochotę się tam wysłać. Miałam wrażenie, że jeśli miałam jakikolwiek instynkt samozachowawczy, to umarł w konwulsja tamtej nocy.

Dlatego właśnie, kiedy wczorajszego wieczora w końcu zdecydowała się mnie odwiedzić w domu Houstona (którego oczywiście nie było), nie pisnęłam jej o tym ani słówka. Wypiłyśmy trochę wina i udawałyśmy, że moje życie wcale nie zmieniło się tak bardzo.

Podsumowując fakty. Widziałam niedoszłe morderstwo w zaułku za barem. Zostałam porwana przez gang motocyklowy, omal nie zgwałcona, do tego groziło mi niebezpieczeństwo ze strony drugiego gangu. Jakby tego było mało zostałam własnością napakowanego faceta o imieniu Houston. I dałam mu się przelecieć. I miałam dziwną pewność, że znowu to zrobię.

— Cholera... — zaklęłam cicho do własnych myśli, zabierając się za sprzątanie farby z podłogi.

Drzwi zaskrzypiały.

— Zły dzień?

Podskoczyłam, brudząc farbą jasne dżinsy. Westchnęłam cicho, patrząc na Malcolma. Był starszy o kilka lat i jeszcze jakieś trzy miesiące temu do niego wzdychałam. Teraz wydawał się jakiś mniejszy, bardziej gładki, zbyt uśmiechnięty. Zrugałam się w myślach, bo jakim cudem nagle posępny, wielki facet, który jedynie wydawał mi rozkazy mógł jarzyć się w moich myślach jako bardziej atrakcyjny? Co ze mną było cholera nie tak? Jasne, Houston był cholernie przystojny, ale w ten szorstki sposób, który sprawiał, że grzeczne dziewczynki trzymały się od niego z daleka.

— Zły miesiąc — wymamrotałam, podnosząc się z kucków.

Spojrzał na mnie z lekko zmarszczonymi brwiami, a ja spiekłam raka. Zaczesałam za ucho kosmyk włosów, zanim posłałam mu niepewny uśmiech.

— Chcesz to obgadać przy lunchu? — zapytał zwyczajnie. Przejechał ręką po ciemnobrązowych włosach, patrząc na mnie z oczekiwaniem.

Wzruszyłam ramieniem i zanim zdążyłam pomyśleć, odpowiedziałam:

Jego własność (Hellhounds MC #2)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora