11. Ślub Wira

83 14 24
                                    

Pogoda jak na jesień wyjątkowo dopisywała. Wszystko było gotowe i tylko czekało na zaślubiny i wesele. Derwan  po zjedzeniu skromnego śniadania, umył się wyjątkowo w balii i podciął ostrożnie włosy i zarost, bacznie patrząc na swoją postać w starym miedzianym lustrze. Chcąc godnie prezentować się na ślubie kuzyna, kilkukrotnie poprawiał sobie wąsy w zwierciadle, wciąż będąc nie w pełni zadowolonym z efektu. Nakarmił porządnie Kudłacza i ubrawszy odświętną koszulę, którą sprezentowała mu ostatnio ciotka, wyruszył ze swego gospodarstwa, nie zapominając o ozdobnej kurcie.

Skierował się do Sambora i Mira, jako że obiecali sobie, iż razem przybędą na miejsce zaślubin. Mieszkańcy wioski byli prawdziwymi szczęściarzami. Mieszkali bowiem niedaleko Widy, wielkiej rzeki Matecznika. Dawała im nie tylko wszelkiego rodzaju ryby, ale też była miejscem ich świętych obrządków. Jednym z nich były zaślubiny.

Okoliczni mieszkańcy żenili się zawsze w tym samym miejscu, gdzie nurt rzeki nie był zbyt duży i było wiele przestrzeni dla uczestników radosnego święta. Odświętnie ubrani Mir i Sambor już czekali przed wejściem do swego gospodarstwa na Derwana. Gdy kowal nareszcie pojawił się na horyzoncie, Sambor z przekąsem zawołał:

— No i jest nasza nieszczęśliwa ofiara natrętnych dziewic. Ale co ja widzę, ktoś tu się odgruzował. Co zrobiłeś z włosami? — zapytał zaciekawiony mężczyzna.

— Po prostu je podciąłem i umyłem — stwierdził rzeczowo Derwan. — Zimą i tak zarosnę.

— Dobrze, dziewuszki, koniec tego paplania, bo się spóźnimy na ślub — zarządził Mir stanowczo, jak zwykle chcąc być wszędzie przed czasem.

Szli więc w świątecznym nastroju przez drogę prowadzącą do rzeki, napotykając kilku swych dalszych krewnych. Nareszcie dotarli na miejsce, gdzie czekał już oblubieniec z rodziną i kilku mieszkańców wioski. Oblubienica miała przybyć na miejsce w towarzystwie swej bliższej i dalszej rodziny już niedługo. Jako krewni Wira stanęli dość blisko wody, by dobrze widzieć ceremonię. Derwan żałował, że nie ma z nim teraz jego siostry. Adla mieszkała za daleko, by brać czynny udział w tego typu uroczystościach.

Adli dalekie zamążpójście zagwarantował zawód ich ojca i słaba orientacja w widziańskich drogach pewnego pogodnego Bukowca, któremu „pech" sprzyjał tak, że nie dość, że nie skręcił tam, gdzie trzeba, by trafić wprost do Widaku, to jeszcze na drodze dwa jego konie zgubiły podkowy. Derwan i ojciec prędko zajęli się ich oporządzaniem, podziwiając ich krasę. Kukułka zaś, jak pieszczotliwie rodzina zwała dziewczynę, wolała podziwiać ich właściciela.

Kiedy przyszło, co do czego, właśnie przy tej rzece, w towarzystwie rozlicznych Bukowców, którzy swym wyglądem odcinali się znacznie od mieszkańców Widy, lecz bawili się równie dobrze, utracił ją w pewien sposób na zawsze. Starali się go odwiedzać z Ore zawsze po wielkim wypasie i więź rodzeństwa była nadal silna, lecz rzadkie wizyty jeszcze bardziej uwypuklały Derwanowi jego samotność.

Pełen melancholii przyglądał się więc swemu kuzynowi, który widocznie zdenerwowany pokornie czekał na swe przeznaczenie. Temu ukłuciu nostalgii towarzyszyła jednak pewna radość, Wir żenił się przecież z miłości. W tym zamyśleniu zastała go odświętnie odziana Jabłonka. Przybyła na miejsce z Wierzbą i nosicielką. Mężczyźni grzecznie pokłonili się młodej kobiecie, ona także nie pozostała im dłużna i skłoniwszy się lekko, z powodu welonu ciągnięta niejako przez Jabłonkę, również zajęła miejsce blisko rzeki.

Stało się to rychło w czas, oto bowiem wśród radosnego gwaru swoich krewnych na miejsce dotarła oblubienica. Przejęty Wir ściągnął z jej głowy biały welon i z szacunkiem przekazał go na ręce najstarszej świętej dziewicy, która miała go potem spalić w świętym ogniu.

Dziecię dębuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz