26. Nowy rok i pierwsza burza

207 37 111
                                    



Derwan poluzował na chwilę zapięcie swojej koszuli. Ukrop lejący się z nieba był straszny i to już od wczesnego ranka. Była to jednak idealna noworoczna pogoda. Zapowiadała bowiem ciepłą noc. Na całe szczęście, byli już praktycznie przy Wszechgaju. Gwiazda wieczoru leżała jeszcze w negliżu na matczynym podołku. Dziwa mimo wszystko nie chciała, by jakoś pobrudziła się w podróży, dlatego postanowiła, że do granic prastarej puszczy dziecko dotrze w samej pieluszce.

Cała rodzina tłoczyła się na tyłach wozu kierowanego przez wuja Nadara. Cioteczka i Ziemko na zmianę umilali sobie czas, zabawiając rozbudzoną drobinkę. Jarzębinka bardziej już pojmowała zabawne wygłupy dorosłych, więc wdzięcznie szczerzyła dziąsełka za każdym razem, gdy jej wujaszek wymyślał jakąś nową zabawę. W końcu jednak zmęczyły ją wszelkie figle, więc udała się na zasłużoną drzemkę do koszyka.

Gdy dziecko spało, jego matka ponownie zaczęła się denerwować. Obawiała się, że maleństwo zapłacze podczas rytuału i popsuje którąś ze swych potrzeb sakralny wydźwięk obrządku. Widząc zdenerwowanie młodej kobiety, Mila niezbyt głośno, acz przekonująco, próbowała podnieść ją na duchu. Już wcześniej bowiem młódka podzieliła się z nią swoimi obawami.

— Och, przestań się zadręczać, kochana. Mała na pewno będzie grzeczna. Nakarmisz ją tylko przed wejściem do gaju i powinna być zadowolona przez całą uroczystość. Może i będzie troszkę marudna, bo to przecież czas na jej spanko. — tu kobieta z miłością spojrzała na zawartość koszyka i kontynuowała. — No, ale to nigdy nie trwa za długo. Przecież każdy z nas już był we Wszechgaju na nowy rok. Radzimir poniesie ją pleckami do siebie, to będzie wszystko oglądać i nie zauważy, że stoisz i patrzysz, jak pokrapiają ją krwią.

— Ciotka ma rację. To nigdy nie trwa długo — przyznał Derwan spoglądając na żonę ze zrozumieniem. — Myśl pozytywnie. To nie my będziemy ją dzisiaj myć. A będzie brudna jak nigdy.

— Młoda matka wzdrygnęła się na wyobrażenie swojej kruszynki omazanej końską posoką. Prędko jednak się otrząsła i przyznała siedzącym przy niej krewnym rację.

— Może i to prawda. Chociaż ostatnio mała ma dziwne spadki nastroju.

— Och, to na pewno jakiś przyszły ząb. Miała przecież katarek, a jest tak ciepło. Przy wyżynaniu się zębów każde dziecko jest takie marudne i zakatarzone — mówiła z manierą eksperta cioteczka. — Za dwa lata jej przejdzie. Oby nie poszła w tych sprawach po tatusiu.

— A to dlaczego? — zapytał zaciekawiony Derwan.

— Bo jak ci się wyżynały zęby, to gryzłeś doprawdy dziwaczne rzeczy. Ziemkowi czy Adli wystarczyła dana w rączki łyżka albo gryzak przytroczony do giezełka. Ty wsadzałeś sobie do buzi najbardziej niejadalne rzeczy, jakie można sobie wyobrazić. Prześcieradła, kije od miotły, wiklinowe uchwyty od koszyków. Na Praojca, dobrze, że ojciec do szóstego roku życia nie wpuszczał cię bez matki do kuźni, bo byś pewnikiem zabrała się za gryzienie kowadła.

Wszyscy zaśmiali się cicho ze względu na śpiące smacznie w koszyku dziecko. A Derwan w rozbawieniu próbował bronić swojej osoby.

— Oj, po prostu byłem ciekawski. I prawie zawsze głodny.

— Cóż. Pewne rzeczy ci nie mijają. Ale to nawet dobrze. - Powiedziała ciotka i zabrała się za poprawianie włosów swej latorośli, zbliżali się bowiem na miejsce.

Dziecię dębuМесто, где живут истории. Откройте их для себя