16.Czas narodzin

66 13 20
                                    

Runa przez ostatnie dni coraz gorzej się czuła. Straszliwie osłabłszy, czekała cierpliwie, aż jej przeznaczenie się spełni. Wszyscy wyczekiwali jej śmierci, lecz nie miała im tego za złe. Jej odejście z tego świata miało być znakiem nadejścia czegoś nowego. Omenu ważnego dla całego Matecznika. Końska przepowiednia ostatniej jesieni niosła za sobą znamię straszliwej niepewności. Wierzyła jednak, że nie skrzywdzi ona tego, kto miał nadejść wraz z jej śmiercią.

Leżała więc przy świętym ogniu, czekając na znak. Nareszcie osiemnaście dni przed równonocą wiosenną, poczuła, że nadszedł jej czas. Wykręcona artretyzmem starcza dłoń niezgrabnie wrzuciła po raz ostatni polano do świętego ognia. Święta dziewica uśmiechnęła się do czuwających przy niej kobiet i zwróciła się bezpośrednio do siedzącej przy niej dziewuszki:

— Idź po nich. Już czas.

***

Dziwa tego dnia czuła się wyjątkowo źle. Rano dosłownie wmusiła w siebie śniadanie tak, że każdy kęs rósł jej w ustach. Na dodatek dziecko nie ruszało się dziś tyle, co zwykle, więc niepokoiła się, czy wszystko jest z nim w porządku. Wczesnym popołudniem wiedziała, że na pewno nie zje kolejnego posiłku. Jej obawy dotyczące tego, że Jara będzie zamartwiać się jej barakiem apetytu, rozmyły się jednak w mgnieniu oka. Po kilku dość oddalonych od siebie w czasie skurczach, poczuła, jak spokojna stróżka zalewa materię i stołek, na którym siedziała. Z charakterystyczną dla pierworódek niepewnością w głosie, powiedziała siedzącej przy świętym ogniu wiedźbie:

— Chyba się zaczęło.

Wierzba, widząc, że dziewka mówi prawdę, ostrożnie pomogła jej wstać. Jara została przy ogniu, a reszta świętych dziewic udała się za nosicielką do jej izdebki. Jabłonka, która od tygodnia wychodziła z chramu jedynie, by iść spać do swego domu, podekscytowana wstała z ławki, którą dzieliła z najstarszą strażniczką świętego ognia. Modre oczęta z wytęsknieniem wpatrywały się w wejście chramu. Staruszka z uśmiechem pogładziła płowe włoski i nakazała dziecku:

— Tylko pamiętaj, wybierz mądrze — mówiła z powagą niosącą ślady rozbawienia. Wiedziała bowiem, jak bardzo mała czekała na tę chwilę.

— Tak, wiem, wiem, Jaro. Już dawno postanowiłam, gdzie iść.

Nagle z pokoiku Dziwy wyłoniła się Wierzba. Paradnie chwyciła dwa wianki splecione z dębowych gałązek, które utrzymywały swoją świeżość jedynie dzięki mocy, która je otaczała. Uniósłszy je nad świętym ogniem, wyszeptała coś pośpiesznie, tak jak gdyby znajdowała się we właściwym tylko sobie transie. Nałożyła większy z nich na siebie. Mniejszy znalazł swe miejsce na płowej główce Jabłonki. Przybliżyły się razem z Jarą do płomieni. Każda z nich wyciągnęła lewą dłoń. W  prawej dłoni wiedźby zamigotał mały nożyk. Nacięła nim siebie, swą uczennicę i świętą dziewicę, która miała strzec dziś ognia do czasu, aż płomienie roztańczą się na kurhanach i wzniesieniach w całym Mateczniku.

Nie było to zwykłe ostrze. Tylko to ostrze miało prawo tknąć pępowinę łączącą nosicielkę ze świętym omenem. Strzeżone od zarania czasu i stare, tak jak stare są dzieci dębu, dwadzieścia wiosen czekało, aż po raz kolejny nadejdzie jego pora.

Krew zasyczała na ogniu, do którego dołożono dębowych desek.

Obwiązawszy niezbyt głębokie ranki, stara kobieta położyła rękę na ramieniu dziecka i odprowadziła je do wyjścia chramu. Na odchodne spojrzała poważnie na Jabłonkę i rzekła:

— Pamiętaj, od trzech do pięciu!

Dziecko lekko zrezygnowane, acz niesprzeciwiające się zasadom, przytaknęło i zniknęło z pola widzenia swej nauczycielki. Ona zaś w pośpiechu powróciła do chramu. Z uznaniem spojrzała na przygotowaną przez Rutę, Dagę i Mirę izbę. Wszystko było na swoim miejscu. No, prawie wszystko.

Dziecię dębuTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang