25. Zmiana nastawienia

68 10 5
                                    


Po powrocie od teściów Derwan wziął sobie do serca postanowienie, że wreszcie załata dach przyszłego kurnika. Hełm rodowego był już gotowy i to przed czasem, więc mężczyzna mógł zabrać się za swe rodzinne obowiązki.

Już dwa dni sprzątał i łatał niewielkie pomieszczenie. Dziś nareszcie wszedł na dach, by dokonać ostatecznej naprawy. Przeklinał raz po raz to, że tak późno zabrał się do tej roboty. Szkody były bowiem spore, ale z ulgą oszacował, że powinien je usunąć jeszcze tego samego dnia.

Od wczesnego ranka w gospodarstwie roznosiły się więc odgłosy piłowania, stukania i pukania. Dziwa doskonale słyszała też różnorakie przekleństwa i narzekania. Pracując tego dnia na zewnątrz, uznała, że takie są po prostu uroki wszelkich domowych reparacji.

Kudłacz tymczasem spokojnie pałętał się po podwórku, od czasu do czasu zaglądając do przenoszonego z miejsca na miejsce koszyka, w którym drzemała lub czuwała Jarzębinka. Matka specjalne stawiała ją w lekkim cieniu, bo kwietniowe słońce przyniosło ze sobą pierwsze upały. Było tak ciepło, że sama miała na sobie letnią suknię z krótszymi rękawami. Dziecko leżało zaś w koszyku w samej pieluszce przykryte jedynie zwiewnym kocykiem.

Żar lał się z nieba na tyle, że około południa młoda kobieta chroniła się w cieniu, który dawał dom, mając już dosyć błądzenia po słońcu. Osłoniwszy oczy ręką, zerknęła na dach obórki i zapytała krzątającego się na nim męża:

— Zejdziesz na dół na chwilę? Słońce strasznie praży.

Przybijający coś właśnie do dachowej belki mężczyzna odwrócił się przez ramię i powiedział:

— Nie. Jeszcze trochę popracuję i będę kończył. Pogoda jest dobra, ale zapowiada się deszcz.

— Przecież jest ukrop. Na niebie nie ma praktycznie żadnej chmurki, gdzie ty widzisz oznaki deszczu? — mówiła z niedowierzaniem kobieta.

— Oj, widzę, widzę. Idą chmury z południa. Jakoś zawsze o tej porze tak jest, że przed Nowym Rokiem mamy wielką ulewę.

— Czy będzie grzmieć? — zapytała struchlała Dziwa, biorąc marudną przez gorąc Jarzębinkę na ręce.

— Nie powinno. Pierwsze letnie burze nawiedzają nas po nowym roku. Trochę może i powieje, ale burzy nie będzie.

Młoda kobieta odetchnęła z ulgą. Przez dłuższą chwilę siedziała z dzieckiem na podołku. Mała z dnia na dzień coraz rozumniej spoglądała na świat. Teraz ssąc zapamiętale paluszki, pomrukiwała ze zmęczeniem, mrużąc swe dwojakie oczka. Matka pogładziła spoconą główkę i rzekła z czułością:

— Za gorąco ci, tak? No, niestety, tak latem bywa. Ale zaraz pójdziemy popracować do ogródka i znajdę ci jakiś przyjemny cień i sobie pośpisz, a mamunia wyrwie wszystkie wstrętne chwasty i zbierze trochę rabarbaru.

— Czy ja dobrze słyszę, rabarbar? — zapytał kulinarnie zaintrygowany ojciec dziecka, schodząc na chwilę z dachu.

— Mam dobre wieści, szacowny małżonku. Zatęskniłam za ciastem ciotki Bożenki, którym raczyła cię u siebie w domu. Rabarbar z naszego ogródka jest już na tyle dobry, że dzisiaj do kolacji zaserwuję nam ciasto, bo jakoś tak mam wielką na nie ochotę.

— Och, jaka cudowna nagroda za moje dzisiejsze trudy — powiedział mężczyzna, znikając w przedsionku po słomę, którą miał uszczelnić dach.

— Najpierw trzeba sobie zasłużyć. Ja na przykład skończyłam plecenie wiązowych nici. Chcesz brązową koszulę czy wolisz szary, naturalny odcień? Nie wiem, czy i jak mam je jutro zabarwić.

Dziecię dębuWhere stories live. Discover now