33. Wiec

237 25 190
                                    



Na całe szczęście końcówka lata minęła Derwanowi i Dziwie we względnym spokoju. Ani razu nie naprzykrzyła się im Oda, więc mogli w pełni cieszyć się dobrą pogodą i wspólnie szykować się na nadejście zimniejszych chwil. Oznaką upływu czasu były coraz większe postępy Jarzębinki i zbliżające się święto równonocy jesiennej. Jesienne Gody były pełne ofiar i skupionego na rodzinie świętowania. Od kilku tygodni kobiety zapamiętale zbierały wszystkie płody rolne, by upleść z nich ofiarne wieńce.

Nadejście tego święta wiązało się z odbywającym się co roku wiecem. Miał on miejsce w świętym gaju oddalonym o kilka wiosek od przychramowego siedliska. Każdy dorosły mężczyzna musiał w nim uczestniczyć, chyba że kończył żniwa lub był już za stary i schorowany, by mieć siłę brania udziału w obradach.

Derwan nie lubił osądzać innych, ale wiedział, że sprawiedliwość jest zawsze zasługą ogółu. Sprzeczki o gruszki na miedzy go nudziły, a prawie co roku dwóch tych samych chłopów dochodziło praw do owoców z jednego i tego samego drzewa. Jednak wiedział, że na tym zebraniu rozsądza się o innych, zdecydowanie poważniejszych sprawach.

Poranek w dni wiecu nosił w sobie pierwsze oznaki jesieni

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Poranek w dni wiecu nosił w sobie pierwsze oznaki jesieni. Derwan obudził się bardzo wcześnie, podświadomie prawie czuwając do nadejścia świtu. Ostrożnie wyślizgnął się z zaskakująco ciepłego siennika, nie chcąc obudzić wciąż śpiących córeczki i żony. Po pierwszych katorgach ząbkowania Jarzębinka oprócz zyskania dwóch dolnych jedynek, które dodawały jej jeszcze większego uroku, wyrobiła sobie nawyk spania z rodzicami. Kołyska stała się w sypialni całkowicie niepotrzebnym meblem, bo niemowlę nie chciało w niej nawet spać za dnia, preferując drzemki na świeżym powietrzu lub na sienniku w głównej izbie.

Wygrzebawszy się spod przykrycia, mężczyzna ostrożnie okrył szczelniej córeczkę i bezszelestnie wstał, by kompletnej ciszy uszykować się na wiec. Dziwa wieczorem specjalnie zostawiła mu na wierzchu świeżo wyprany strój, więc nawet po ciemku mógł doprowadzić się do porządku. Ostrożnie stawiając każdy krok, okrążył w ciemności łoże. Będąc już prawie przy drzwiach, uderzył z impetem małym palcem u nogi o kant kufra. Całą siłą swej zaspanej woli powstrzymał się, by nie zakląć na cały głos. Uderzenie było na tyle głośne, że przywykła do najmniejszego hałasu przez stanie się matką Dziwa rozbudziła się i szeptem zapytała:

— Coś ci się stało?

Derwan dokuśtykał do brzegu łoża i przycupnął na jego brzegu tuż obok żony i powiedział najciszej, jak tylko pozwalał mu ból:

— Uderzyłem się o kufer.

— U, moje biedactwo — syknęła ze współczuciem Dziwa.

— Już nic mi nie będzie, zabiorę ze sobą to, co mi wczoraj naszykowałaś i idę na wiec. A ty śpij dalej — powiedział i pocałował żonę w czoło.

Dziecię dębuWhere stories live. Discover now