32. Ślub Rosy

192 29 95
                                    



Kolejne tygodnie minęły wszystkim mieszkańcom wioski we względnym spokoju. Co prawda, Dziwa i Derwan kilka razy niechcący napatoczyli się na idącą gdzieś Odę, ale starali się pochodzić do tych niemiłych spotkań jako zła koniecznego. Zachowywali się naturalnie, traktując jej dziwaczne postawy jak powietrze.

Derwan dokończył wszystkie zlecone mu prace przed czasem, więc wyprawa Rosy była w pełni gotowa na jej zamążpójście. Dziwa nie pojmowała, że mogła tak do kogoś zmienić swoje nastawienie. Przyszła oblubienica jawiła się jej bowiem teraz jako naprawdę znośna w obejściu dziewczyna. Nadal była odrobinę leniwa i ukazywała swoje przywiązanie do dóbr materialnych, ale odnosiła się bardzo dobrze do niej i jej córeczki.

Z wielką chęcią postanowiła więc przyłączyć się do przygotowań do wesela. Cieszyła się, że może uczestniczyć w tak radosnym wydarzeniu. W przededniu uroczystości przyniosła do domu rodziców dziewczyny dwa upieczone przez siebie ciasta. Całe gospodarstwo było pełne kobiet, które krążyły jak zaklęte, wnosząc i wynosząc różne wiktuały. Jarzębinka umoszczona w chuście na piersi matki, z zainteresowaniem przyglądała się temu smakowicie pachnącemu rozgardiaszowi. Nagle w tym tłumku Dziwa odnalazła Rosę. Od razu widać było w niej zmęczenie, przejęcie i wielkie podniecenie tak charakterystyczne dla prawie wszystkich panien młodych. Wytarłszy ręce w solidnie ubrudzony kuchenny fartuch, podeszła do młodej matki, promiennie uśmiechając się do podtrzymywanej przez nią maleństwa.

— Och, naprawdę nie musiałaś, bardzo dziękuję — powiedziała dziewczyna, odbierając od niej koszyk ze słodkościami.

— Nie musiałam, nie musiałam, ale nie mogłam pozwolić na przegapienie takiej okazji. Źle bym się czuła, gdybym jutro usiadła do stołu i nic co by na nim leżało, nie było mojej roboty — powiedziała Dziwa, rozglądając się po podwórzu. — Może będę mogła w czymś pomóc. Wyrobiłam się już dziś z pracą i mogę coś przyszykować, bo Jarzębinka i tak nie śpi o tej porze.

— Och, witaj, kochanie — powiedziała matka Rosy rozradowana widokiem swojej małej sąsiadki. — W sumie, jeśli bardzo mocno chcesz, możesz pomóc Mili przy bigosie — powiedziała kobieta, wskazując na kobietę pochyloną nad parującym garem, który gotował się na skraju podwórza. — Ale jak tylko będziesz musiała pójść ze względu na małą, to nie przejmuj się i zmykaj do domu — zapewniała starsza z kobiet, gładząc włoski Jarzębinki.

— Kobiety rozpierzchły się do swoich prac, a Dziwa dołączyła do ciotki Mili, która dzielnie przyrządzała swoje popisowe danie. Podłechtana peanami nad swoimi zdolnościami w dziedzinie bigosu, chętnie przystała na prośbę rodziców Rosy, by przyrządzić go na wesele ich córki.

— A kto to przyszedł, kto, kto, kto — zawołała na widok swojej małej ulubienicy. — Kto będzie z ciotulą robił bigosik? Binka będzie robiła. Ale wrócicie do domu pachnące. Ale to nic, jutro się najemy. Jakbyś mogła to pokrój mięsko, kochanie, a ja będę mieszać — zwróciła się do Dziwy, wręczając jej nóż.

— Jak grubo kroić, na szerokość palca? — zapytała, woląc się upewnić Dziwa.

— Tak, na szerokość palca, kochanie.

Młoda matka zabrała się więc za krojenie mięsa, które zaraz miało trafić do osobnego garnka. Jarzębinka zaś odwróciła swoją główkę w stronę krzątającej się przy wielkim kotle cioteczki i usilnie zwracała na siebie jej uwagę. Mila posyłając jej pełen miłości uśmiech, cmokała i gaworzyła do drobinki, intensywnie mieszając swoją koronną potrawę.

— Moja Binka się dzisiaj nauczy robić z ciotulą bigosik, tak. Musisz go umieć robić. A na naukę nigdy nie jest za wcześnie, prawda?

Dziwa zaśmiała się i wrzucając mięso do kotła, powiedziała:

Dziecię dębuWhere stories live. Discover now