23. ''Uroki'' strapionego rodzicielstwa

58 8 3
                                    


— Ale jak to za drugim razem? — zapytała struchlała Dziwa.

— Nie mam pojęcia — powiedział równie strapiony Derwan. — Wybrałem dobre, głębokie miejsce. Nie było jeszcze aż tak ciemno, nawet wiatr nie wiał mi w twarz...

Siedzieli przygnębieni w głównej izbie chaty. Jeszcze przed chwilą młoda matka jak zwykle położyła uspokojone po przygodzie z siankiem maleństwo do snu i bez kłopotu posprzątała po świątecznym obiedzie. Kiedy kończyła robotę, zaczęła się trochę niepokoić, że jej mąż jeszcze nie wraca, ale wkrótce dowiedziała się, co było przyczyną jego tak długiej nieobecności.

Choć ogień przyjemnie trzaskał na palenisku, młodym rodzicom nie było wcale miło. Z jednej strony wiedzieli, że Jarzębinka jest z urodzenia uodporniona na wszystkie choroby i zatrucia, nie ima się jej woda ani ogień, ale jednak ciążyła na niej niejasna przepowiednia i ludzie jak najbardziej mogli jej zrobić krzywdę.

— Jak tylko Wierzba wróci z konwentu, to do niej pójdę — zapewnił mężczyzna z poczuciem winy. — Ona wie dużo więcej od nas.

— Dobrze — powiedziała wciąż zmartwiona matka. — Ach, czasem żałuję, że jestem normalna. Wiemy o tych przepowiedniach praktycznie nic. Wszystko jest takie niejasne i straszne.

— Doskonale cię rozumiem. Bycie przy Jabłonce przy jej pierwszej wizji było straszne. Niby wszystko łączy się z tym, co usłyszeliśmy przy końskiej przepowiedni, ale jednak. Tam wtedy to nie był jej głos. To nie było to samo dziecko, które znam od urodzenia.

Odrobinę pokrzepiona obietnicą odwiedzenia wiedźby, Dziwa wstała, by przyszykować się do snu. Derwan wyruszył na wewnątrz po opał na noc. Ze złością ładował do kosza wielkie szczapy drewna. Co z niego za ojciec? Nie zdołać rzucić durnej kukiełki do wody, stojąc praktycznie przy brzegu rzeki. Zdawał sobie, że był absolutnie zdolny, by rzucić daleko nawet ciężki kamień. Tu nie chodziło o jego tężyznę fizyczną. Coś niezwyczajnie było nie tak.

Jak struty wrócił do domu i dołożył drwa do ognia. Z westchnieniem podrapał za uchem leżącego przy palenisku psa i po cichu wszedł do sypialni. Mając za źródło światła maleńki kaganek, który leżał na stołku ze strony kołyski, uszykował się do snu, nieporadnie przyglądając się, jak jego żona nerwowo zagląda do wnętrza kołyski. Nie miał pojęcia, jak ją pocieszyć i bardzo go to bolało. Radosne święto zakończyło się nieprzyjemnym zdarzeniem, które rzutowało na nastroju rodziców przez wiele dni.

Derwan ostrożnie stawiał swe kroki przez lekko zieleniącą się puszczę. Dróżka do chaty Wierzby była bardzo zarośnięta, choć wiele osób przychodziło do niej po radę i leki. Miał nadzieję, że wiedźba choć trochę rozwieje jego wątpliwości. Przez ostatnie dni był jak struty. Bardzo niepokoił go przebieg nieudanego rytuału. Z „takim" dzieckiem ostatnie, czego by się spodziewał to to, że przeklęta kukiełka nie wpadnie do wody za pierwszym razem.

Wciąż targało nim dziwaczne poczucie winy, że to on źle rzucił. Jego dobre poczucie się w roli ojca, do której powoli zaczął się odnajdywać, rozsypało się w drobny mak. Biorąc córeczkę na ręce, wciąż miał z tyłu głowy wspomnienie tego pechowego wieczora. Szczęśliwie Dziwa nie okazywała swoim zachowaniem tego, że go o to obwinia. Owszem, była nieswoja i zdawała się martwić niepomyślną wróżbą, ale od razu przyjęła za pewnik fakt, że zły rzut nie był winą jej męża.

Dziecko, jakby wyczuwając złe nastroje rodziców, było również niespokojnie i bardzo marudne. Młoda matka musiała praktycznie cały czas nosić drobinkę przy sobie, bo inaczej nie było mowy o spokojnym śnie w kołysce czy na sienniku.

Oboje byli więc bardzo zmęczeni i cieszyli się, że Jabłonka i Wierzba wróciły z konwentu. Dowiedziawszy się o ich powrocie od ciotki Mili, Derwan zostawił swoją dzisiejszą robotę i bez chwili zwłoki ruszył do starej wiedźby.

Dziecię dębuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz