14 Czas amuletu

90 14 24
                                    


Adla wraz z mężem i dziećmi opuściła rodzinne strony tuż po Święcie Przodków. Musieli wracać do siebie, by przygotować konie na zimę. Derwan żałował, że widzieli się tak krótko, ale sam musiał wziąć się do pracy. Tuż po tym, jak załadowany wóz zniknął mu z pola widzenia, ruszył ku swej kuźni.

Z natury odkładając ważne rzeczy zawsze na koniec, przez kilka godzin kowal pracował nad pomniejszymi naprawami dla okolicznych mieszkańców. Blokując niepokojące go myśli pracował spokojnie, mając za towarzysza śpiącego na ziemi Kudłacza, który rozkoszował się ciepłem kuźni w ten zimny lutowy dzień. Prace szły mężczyźnie wyjątkowo powoli. Jakby wszystko buntowało się w nim przed rozpoczęciem prac nad amuletem. Odlew czekał spokojnie na stole.

Po południu do Derwana zawitał niespodziewany gość. Ciotka Mila przyniosła mu w garnuszku trochę potrawki z królika. Wcale to go nie dziwiło, jako że zawsze, gdy robiła '' za dużo'' jakiejś potrawy, przynosiła jej część bratankowi swego męża. Dzisiejszy obiad był wykonany w nadmiarze w pewnym celu. Ciotka najzwyczajniej w świecie chciała wiedzieć, jak mężczyźnie idzie tworzenie amuletu dziecięcia dębu.

Gdy więc stanęła w drzwiach kuźni z garnuszkiem jeszcze ciepłej potrawki, na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Spojrzawszy prosto w oczy Derwanowi, rzekła:

— Co za wstyd. Co by powiedział twój dziad. Naprawiasz kosy, zamiast robić szalenie ważny amulet. Toż to nie do pomyślenia.

— Och, ciotula się za mocno przejmuje. Niedługo go zrobię. Mam przecież całą zimę.

— Całą zimę, całą zimę. Toż to wstyd. Kołyska już gotowa od przeszło tygodnia, a ty nawet nie zacząłeś swojej pracy — wyrzucała mężczyźnie ciotka, swoją postawą próbując wywołać w nim poczucie winy.

Spiekłszy raka, Derwan odebrał z rąk kobiety garnuszek i rzeczowo rzekł:

— Miałem już dzisiaj iść...To ostatnia robota.

— Miałem już iść, miałem już iść. Że też wy wszyscy w tej rodzinie jesteście tacy sami. Twój wuj też tak wszystko odkłada. Robota nie zając, ale wstyd odkładać. Zjesz i cię przypilnuje, żebyś mi do chramu poszedł — mówiła stanowczo ciotka.

— Dobrze — powiedział Derwan, czując się niczym rugane za nieposłuszeństwo dziecko.

Usiadł przy stole i zabrał się za jedzenie, czując na sobie wyczekujący wzrok ciotki. Potrawkę jadł tak szybko, że nie miał szansy się nią nacieszyć. Zabójczy wzrok Mili śledził jego każdy kęs. Posiliwszy się, oddał ciotce naczynie i zabrał się za sprzątanie warsztatu. Było bowiem tak, że amulety były wykonywane zawsze w ogniu, który nie służył wcześniej tworzeniu i naprawianiu zwyczajnych przedmiotów. Kowal zgasił więc palenisko i czekając, aż żar wystygnie, odłożył naprawione przez siebie przedmioty w jedno miejsce. Zostawiwszy ciotkę z psem, ruszył do domu, by przynieść potrzebne do wykonania amuletu przedmioty. Odlew, gałązki świętych drzew, rzemienie i inne potrzebne rzeczy znalazły swoje miejsce na roboczym blacie.

Odsypawszy pozostały żar do specjalnego wiadra, Derwan ściągnął z siebie ciężki skórzany fartuch i ruszył w stronę domu, by zmienić swój pobrudzony przyodziewek. Ciotka cały czas bacznie go obserwowała, niecierpliwie tupiąc nogą. Kowal uśmiechnął się pod wąsem na myśl o jej zniecierpliwieniu. Zaprowadził Kudłacza do domostwa i wyprostowawszy się niczym struna, rzekł do ciotki:

— Leniwy bratanek gotowy do wyjścia!

— Ech, strasznie się guzdrałeś. Odprowadzisz mnie do domu, a potem prosto do chramu.

Dziecię dębuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz