1.1. [METEORYT] Randka.

280 29 168
                                    

Wakacje zaczęły się dosyć niefortunnie. Zamiast na wymarzone wczasy po ukończeniu ogólniaka i po maturze, musiałam jechać na pogrzeb. Nawet gdybym bardzo chciała, nie można było nazwać tego wypoczynkiem. We dwie, z moją starszą siostrą Jolką, wredną, przemądrzałą zrzędą, stanowiłyśmy poselstwo rodziny Poniatowskich, podczas gdy nasi rodzice pracowali za granicą. Miałyśmy zachowywać się kulturalnie i nie robić obciachu. Nie miałam nawet porządnej pogrzebowej, czarnej sukienki ani kasy na nią, bo siostra kazała mi się dorzucić do paliwa.

Zawsze kłóciłyśmy się z Jolką jak wariatki. W ciągu pół godziny zdążyła skrytykować moją fryzurę, pracę, mój brak chłopaka, totalny brak chęci do udzielania się kulinarnie, moją wygniecioną koszulę, podarte jeansy oraz nasz żłopiący hektolitry paliwa samochód. Uff, aż dziw, że mieszkałyśmy razem. Tym ostatnim przegięła na całej linii, bo czarne klasyczne BMW było ukochanym cacuszkiem naszego taty. Miałam ochotę wysiąść na najbliższym przystanku PKS w jakiejś zapadłej dziurze. Tymczasem siedziałam wygodnie na fotelu pasażera, a moja lewa noga udawała, że wciska pedał gazu w podłogę.

Niestety, zarezerwowany hotel okazał się prawie 30 kilometrów za miastem, a przed uroczystością miałyśmy jeszcze obowiązek zakupić stosowne wieńce zgodnie z wytycznymi rodziców. Nie ukrywam, że czułam rosnące napięcie, trochę nam się spieszyło i humor miałam nie najlepszy.

Jolka wyprzedzała ślimaczo poruszające się furmanki z wszelakimi burakami i kapustą, aż tu nagle, usłyszałyśmy syrenę policyjną....

— O w mordę! — stwierdziłyśmy zgodnie, po czym siostrunia zahamowała i zatrzymała się na poboczu, którego praktycznie wcale nie było, niemal w krzakach.

— Panie kierowco, Stołeczna Komenda Policji, dokumenty proszę... o przepraszam Panią, Pani kierowco oczywiście...

Jolka nerwowo zaczęła przekopywać torebkę, w poszukiwaniu dokumentów. Wiadomo, w stresujących sytuacjach kobieta traci głowę. W torebce było wszystko jak w Bagażu Dwukwiata*.

— Czy wie Pani, jaka jest przyczyna zatrzymania? — pytał przepisowo wąsaty pan mundurowy.

— Czyżbym za szybko jechała „Panie Władzo"? — zgadywała Jolka z uśmiechem prezentującym białe uzębienie.

— Przekroczenie dozwolonej prędkości o 50 kilometrów na godzinę, wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, wyprzedzanie przed przejściem dla pieszych... — patrzył spode łba szacowny „Pan Władza". — Mam wymieniać dalej? To chyba wystarczy, żeby odebrać Pani prawo jazdy.

Moja siostra zbladła z nerwów jak ściana. — Mogłyśmy jechać pociągiem — wycedziła. — Jedziemy z siostrą na pogrzeb do Otwocka. Nie chce Pan chyba mieć nas na sumieniu...?

— Jak tak dalej pójdzie, sama skończy Pani na cmentarzu. Zapraszam do radiowozu — powiedział policjant i wskazał ręką niebiesko-szary samochód.

Jolka wyszła z auta, na chwiejnych nogach przeszła kilka kroków, teatralnym gestem dotknęła dłonią czoła i osunęła się na ziemię. Z radiowozu wysiadł drugi policjant ratować moją mdlejącą siostrę. Dostała butelkę czystej wody i okład na czoło, a zamiast mandatu pouczenie. Nie wiem, co tam nagadała panom policjantom, ale obiecała, że nie wsiądzie już tego dnia za kółko i że zadzwoni, gdy zameldujemy się na miejscu w hotelu.

Niestety zapasowy kierowca, czyli ja, był posiadaczem prawa jazdy od niespełna miesiąca. Niezbyt pewnie czułam się w trasie, więc dojechałam na miejsce mocno spóźniona, kurczowo ściskając kierownicę. Później zaopiekowały się nami ciotki i wujowie. Starałyśmy się nie dyskutować o całym zajściu, a po powrocie do domu wszystko wróciło do normy. Jolka poleciała na dwa tygodnie do rodziców, a ja zostałam podlewać kwiatki i chodzić do pracy.

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz