3.8. [ZMIANA] Na sprzedaż.

16 9 0
                                    

Kalosze i parasolki nie znikały z przedpokoju przez pierwszą połowę grudnia, a przemoczone kurtki schły przy grzejniku. Dni były krótkie, szare i praktycznie niczym się od siebie nie różniły. Palące się ciągle, mdłe światło żarówek było na tyle przygnębiające, że w Mikołajki okręciłyśmy karnisze lampkami ledowymi. Jolka wymiotowała już tylko rano i czuła się zdecydowanie lepiej. Zajęcia i praktyki na ostatnim roku farmacji zajmowały jej tyle czasu, że nie miała kiedy narzekać. Zastanawiałyśmy się powoli nad świątecznymi prezentami, robiłyśmy listy zakupów i wspominałyśmy ubiegłoroczne postanowienia.

—  Marta, a ty nie miałaś zacząć biegać? — spytała mnie siostra w pewien poniedziałkowy poranek, bawiąc się srebrną bransoletką z turmalinami. Grzegorz musiał słono zapłacić, żeby Jolka oddała mu zakupiony podczas podróży poślubnej prezent od męża, z powodu głupiego meteorytu.

— Może i miałam. Raz już biegałam latem. Widziałaś, do czego to doprowadziło — odpowiedziałam z przekorą. — Koniec świata do teraz odbija nam się czkawką.

— W sumie, co mi szkodzi? — pomyślałam. Strój do biegania i buty leżały w szafie, ubrałam cieplejszy dres, lekką puchową kurtkę, komin, czapkę i rękawiczki, zabrałam z kuchni worek ze śmieciami i ruszyłam w drogę. Drzwi do klatki schodowej otworzył mi jakiś dziwny facet, a za śmietnikiem stali dwaj uzbrojeni policjanci w kamizelkach kuloodpornych, obserwując nasz blok. Kawałek dalej zaparkowano dwa radiowozy.

— Dzień dobry — zwrócił się do mnie mundurowy. — Proponuję nie wracać przez najbliższe pół godziny do mieszkania — zawiesił głos i podrapał się po brodzie. — Trwa właśnie próbna akcja szkoleniowa, proszę nie przeszkadzać.

Ocenił mój sportowy strój i dodał: — Może pani sobie dzisiaj pobiegać dłuższą trasą, o tam, daleko. — Wskazał palcem ścieżkę dookoła osiedla.

Schowałam do kieszeni klucze i napisałam Jolce SMS-a. „Spójrz przez okno, wkoło pełno policji, proszą, żeby nie wychodzić z domu". 

Wzruszyłam ramionami i truchtem udałam się we wskazanym kierunku. Od razu przypomniał mi się mój niedawny bieg w deszczu za Darkiem, z wywalonym ozorem. Chyba rzeczywiście powinnam popracować nad kondycją. Mijając kolejne latarnie, naprzemiennie biegłam i szłam szybkim krokiem. Osiedlowe dróżki były suche i odśnieżone, a na trawnikach leżała nieduża warstwa zmarzniętego śniegu. Na pobliskiej łące, graniczącej z terenem opuszczonego poligonu kilka osób biegało z psami, nie skusiłam się jednak, żeby do kogoś zagadać. Okrążyłam zamknięte jeszcze centrum handlowe, minęłam piekarnię, mięsny i kiosk. Trasa miała na oko ze dwa kilometry, więc nie powinna mi dać zbytnio w kość.

W pewnym momencie usłyszałam kroki i poczułam na plecach czyjeś spojrzenie. Tego ranka również nie byłam jedynym sportowcem na ścieżce. Z dziwnym uczuciem Déjà vu, przystanęłam i udając, że zawiązuję sznurówkę, poczekałam aż biegacz mnie minie i znowu będę mogła powoli truchtać od latarni do latarni. Z ust buchała mi para, a twarz miałam prawdopodobnie różową, pod kolor kurtki i czapki. Koleś w czarnych legginsach spojrzał nerwowo na zegarek.

— Ej, księżniczko uważaj, bo się znowu potkniesz i wywalisz — rzucił od niechcenia.

"Niedoczekanie twoje, facet! "— pomyślałam złośliwie, przypominając sobie chłopaka, który nie pomógł mi podnieść się kiedy upadłam przy poprzedniej próbie joggingu, kilka miesięcy temu. To na pewno był on.

Ulepiłam trzy śnieżki i niewiele myśląc, rzuciłam w jego stronę. Pierwsza trafiła go w ramię, druga w plecy, a trzecią oberwał w brzuch, bo akurat się zatrzymał i odwrócił. "A dobrze ci tak!" Szykowałam już czwartą kulkę, kiedy poślizgnął się na zmarzniętej kałuży i runął jak długi. Podeszłam do niego spokojnym krokiem, pogwizdując, z rękami w kieszeniach i stanęłam nad głową, zasłaniając poranne, grudniowe słońce.

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Where stories live. Discover now