3.4. [ZMIANA] Retrospekcje.

17 9 1
                                    

W kalendarzu miejsce listopada zajął grudzień, marznąca mżawka na stałe zagościła na ulicach Trójmiasta, nic się nie zmieniło. Ciągle miałam katar od biegania po deszczu. Skoro zdanie o pogodzie mamy za sobą, napiszę wam skrót wydarzeń. Pewnie tak jak ja umieracie już z nudów. Powoli, z dnia na dzień, wracałam do swoich zwyczajnych obowiązków. Zajęcia na Politechnice, praca na niezliczoną ilość zmian, randki z Darkiem, kibicowanie mu podczas meczów koszykówki i jeszcze raz nauka. Intensywnie i męcząco. Znowu działaliśmy zgodnie z harmonogramem spisanym na kartce formatu A4.

Jolka wyszła ze szpitala z plikiem badań i długą listą zaleceń, funkcjonowała na zwolnionych obrotach. Darek wrócił do domu, chociaż nadal był u nas częstym gościem. Koty leżały brzuchami do góry, u nas, na parapecie w kuchni, chłonąc ciepło przez łapy i ogony od wystającego grzejnika. Spoglądały na mnie przenikliwym wzrokiem, jakby chciały sprawdzić, czy już wybrałam dla nich schronisko.

Kolejny raz obudziłam się z meteorytowym wisiorkiem w ręku i wrażeniem, że tłukę kamieniem w kaloryfer. Możliwe, że tak właśnie było. Dwie nieduże, srebrne kulki wielkości orzechów laskowych nagrzały się od ściskania w dłoni. Nie myślałabym o tym, gdyby nie fakt, że poprzedniego wieczoru leżały w kartonowym pudełku w zielone paski i wcale ich stamtąd nie wyjmowałam. Wiedziałam, że prędzej czy później wyjdą na jaw jakieś magiczne właściwości tych kamieni.

Postanowiłam schować dumę do kieszeni, nie zwracać uwagi na uprzedzenia i pierwsza zadzwonić do Stelmaszczyka. Jego imię i tak przewijało się w rozmowach, to tu, to tam, zresztą sami słyszeliście. Nastał ten moment, na który wszyscy czekaliśmy z zapartym tchem. Trzy słowa: Termos. Grzegorz. Konfrontacja.

Wyobraźcie sobie ciemną chmurę i wielką, oślepiającą błyskawicę przecinającą granatowe niebo. To właśnie ja. Nie, nie tam u góry. Ja stoję pod drzewem i czekam, aż walnie we mnie piorun.

Zagryzając wargę, ze wzrokiem utkwionym w starym stalowym termosie, złapałam za telefon i wybrałam jego numer.

—  Cześć Grzegorz, tu Marta. Wiem, że ci się na pewno wyświetla — usłyszałam w słuchawce tylko oschłe „Cześć" więc mówiłam dalej. — Koniecznie musimy się spotkać i wyjaśnić kilka spraw. Mam dla ciebie prezent i to nie są szczury.

— Czy coś się dzieje? Mogę być u ciebie w ciągu pół godziny! — powiedział przestraszony.

— Nie trzeba. Myślałam, że jesteś w Warszawie. Pracujesz gdzieś w terenie? — spytałam i wyjrzałam przezornie przez okno.

— To coś pilnego? Muszę być osobiście? — Agent Stelmaszczyk natychmiast zmienił front.

— Nie wiem, ale myślę, że Ty będziesz w stanie mi to właśnie powiedzieć.

— Jesteś teraz wolna? — spytał.

Sprawdziłam zegarek i terminarz. — Grzegorz, nie jestem w więzieniu. Mogę gdzieś podjechać, gdzie ci będzie wygodnie.

— Za pół godziny na parkingu pod "Stonką" w Sopocie, tą przy pierwszym skrzyżowaniu na Alei Zwycięstwa — powiedział i się rozłączył.

Z niewielkim opóźnieniem spowodowanym wzmożonym ruchem ulicznym, wjechałam powolutku na parking pod dyskontem, a za chwilę, po krótkiej i chłodnej wymianie uprzejmości, weszliśmy z Grzegorzem do sklepu. Ubrany był w wojskową parkę i ciemne workery, a przed wiatrem chroniła go wełniana czapka, ale nie będziemy się szczegółowo rozwodzić nad jego ubiorem.

Nerwowym gestem związałam włosy w luźny węzełek, rozpięłam płaszcz i szłam za nim, kurczowo ściskając przewieszoną na skos torebkę.

Niebieskie oczy agenta rozglądały się uważnie po otaczających nas półkach, a usta zaciskały się w wąską kreskę. W sztucznym oświetleniu wyglądał na zmęczonego, a fioletowe cienie pod oczami tylko podkreślały jego grobowy nastrój.

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Où les histoires vivent. Découvrez maintenant