2. 11. [PRAWDA] Tak blisko, a jednak tak daleko.

21 10 2
                                    

Grzegorza obudził huk i narastające w uszach wycie. Na szczęście, to był tylko dźwięk jego telefonu. Na nieszczęście dzwoniła Jolka, już nie Poniatowska, tylko Czartoryska i miała sprawę. W Sopocie pogoda była taka sama jak w całym Trójmieście, lało cięgiem już od kilku dni. Każda kropla spadająca na parapet była głośna jak wybuch granatu. Rozejrzał się po znajomym pomieszczeniu, ale nie był pewny, jak tam trafił. Odwiedził już kiedyś Agentkę Zamiejski, ale nigdy nie leżał pod kocem na jej kanapie w salonie, prawie goły. Spojrzał dla pewności pod koc. Prawie. Na stoliku stały trzy puste butelki po winie, a na krzesłach wisiały rozwieszone części jego garderoby. Pamiętał, jak przez mgłę, że wchodził schodami pożarowymi na piętro i miauczał u Alicji na balkonie, żeby go wpuściła. Może mu się to jednak wszystko przyśniło. Ponieważ usłyszał, że ktoś chodzi po mieszkaniu, szybko zamknął oczy i udawał, że nadal śpi.

Alicja, w jedwabnym kimono, ręcznie malowanym w żurawie, podeszła do niego bezszelestnie i przystawiła mu coś do czoła. Gwałtownie złapał ją za nadgarstek, ale zgrabnie się uwolniła.

—  To tylko termometr. Sprawdzam, czy nie masz gorączki, bo wydawało mi się, że majaczysz. Wczoraj strasznie zmokłeś.

—  Zamiejski, czy my wczoraj ... lub dzisiaj .... coś.... ? — spytał Grzegorz, chrząkając. — Zmokłem i mam chrypę.

— Gdybyśmy spędzili razem noc na sofie, to na pewno byś zapamiętał. Przyszedłeś do mnie z pustą butelką wina, udawałeś kota na balkonie i śpiewałeś cały wieczór. Byłeś przemoknięty, więc się rozebrałeś, dałam ci szlafrok i wysuszyłam ubranie.

— Ej, co ty? Wkręcasz mnie?

— Bynajmniej.

— Mam wielką czarną dziurę w pamięci. Łeb mi zaraz pęknie.

— Nie wstawaj, zaraz ci coś przyniosę.

Alicja wyszła do kuchni i uruchomiła blender, tak głośny, aż Grzegorza rozbolały zęby. Przekręcił się na brzuch i położył dłoń na podłodze dla równowagi, powoli przestawało wirować mu w głowie. 

„Strasznie się schlałeś" — przemówił głos rozsądku.

— Nie lubisz listopada, co? — powiedziała Alicja i postawiła na stoliku szklankę napoju w kolorze błota. — Pij. Kac ci przejdzie od ręki. Gwarantuję skuteczność — swoją szklankę, z wypitym do połowy bagiennym eliksirem trzymała mocno w dłoni. Usiadła na fotelu obok sofy i oparła się z wyraźną ulgą.

— Śpiewaliśmy razem i graliśmy na macie w Twistera. Możliwe, że trochę przeholowaliśmy z winem.

Grzegorz zerknął na puste flaszki czerwonego Cabernet i tylko jęknął. Alicja zsunęła japonki i położyła stopy na sofie, obok ramienia Grzegorza. Zerknął zaciekawiony na pomalowane paznokcie u jej stóp iskrzące na niebiesko i zielono, jak pancerz chrabąszcza.

— Nie lubię Halloween.

— Nie powiedziałabym. Wczoraj ewidentnie byłeś bardzo pozytywnie nastawiony i w świetnym humorze.

— Nienawidzę Wszystkich Świętych i Zaduszek też nienawidzę — wymamrotał, chowając głowę pod poduszkę. – Nienawidzę spotykać się z moją rodziną na cmentarzu. Nie chcę o tym nawet myśleć!

— Jak nie chcesz, to nie musisz nigdzie iść. Zostań u mnie — zaproponowała.

— Nie mogę — odpowiedział.

— Nie musisz nigdzie wychodzić, jak nie chcesz. — Alicja tylko westchnęła i podparła dłonią głowę.

— Muszę. Muszę kupić wieniec, muszę zobaczyć rodzeństwo. Muszę spotkać się z Jolką.

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Where stories live. Discover now