1.4. [METEORYT] Zwykły dzień.

208 27 139
                                    

Kiedy otworzyłam oczy, Jolka siedziała w kącie z książką i zanosiła się kaszlem. W całej piwnicy panował straszny zaduch. Dym papierosów przeplatał się ze specyficznym zapachem składowanych na zimę ziemniaków.

Alert RCB: "Pozostań w bezpiecznym miejscu. Nie otwieraj okien i drzwi. Możliwe skażenie powietrza i wody. Nie wychodź na zewnątrz."

Żadnych sms'ow. Nadal brak sieci.

— Możemy chyba iść do mieszkania, wszyscy już poszli, czekałam tylko, aż się obudzisz — powiedziała Jolka, sprzątając z podłogi pobojowisko z kołder i pakując je do pokrowców.

W suszarni było pusto, promienie słońca prześwitywały przez prowizorycznie przybite deski, tylko stare radio nadawało komunikaty, na zmianę z muzyką. Drzwi piwnicy były otwarte na oścież, a w wejściu do klatki schodowej stał Walczak i puszczał kółka z dymu.

— Dzień dobry, paniom — usłyszałam. Obok sąsiada siedział gruby czarny kocur i strzygł uszami, zerkając na mnie kokieteryjnie.

— Dzień dobry Panie Walczak — przywitała się Jolka.

— A dzień dobry, dzień dobry. Zanosi się na kolejny upalny dzień. Zerwało dach od śmietnika — pokazał palcem przez przybrudzoną szybę. — Czekam na beczkowóz, bo nie ma wody — dodał.

— Maseczkę pan włoży na twarz. Taką jak od Covidu, z apteki. Mówią, że powietrze skażone — głośno i wyraźnie pouczała przygłuchego sąsiada.

Czarny kocur poszedł przodem na piętro, zatrzymując się dopiero pod czwórką. Spojrzał wyczekująco, więc zapukałam do drzwi Kowalskich. Tym razem miałam okazję poznać szwagra sąsiadki.

— Przyprowadziłam kotka — powiedziałam.

— Czarnotek, chodź kocie do domu! — Facet nawet nie podziękował.

— Czarnuszek! — poprawił ktoś ze środka cichutkim głosikiem.

Nie było ani wody, ani prądu, ani gazu. Odsłoniłyśmy rolety w oknach od strony wewnętrznego dziedzińca, a naszym oczom ukazał się największy śmietnik, jaki kiedykolwiek widziałyśmy. Na szczęście u nas szyby były całe. W bloku naprzeciw połowa była wybita, fruwały poszarpane firanki, a na trawniku leżały skotłowane ubrania, koce, zabawki, papiery, obrazy, a nawet kwiatki w doniczkach. Myślałam, że całą noc padało, a nie było kałuż.

Miałyśmy w czajniku zapas wody na wymycie zębów, rąk i opłukanie twarzy. O kąpieli można było zapomnieć. Zgrzewka butelkowanej mineralnej musiała zostać tylko do picia.

— Mam nadzieję, że odkręcą wodę, bo zwariuję — martwiłam się, bo brak wody zawsze źle na mnie działał.

— Wątpię. Była informacja o skażeniu. To może potrwać — powiedziała Jolka.

Od strony balkonu widok przedstawiał się znacznie gorzej. Przewalone, połamane drzewa, powywracane śmietniki, zerwany dach w blaszanym kiosku. Na miejscu działały dwie jednostki straży pożarnej. Ludzie stali w oknach bezradni, wypatrując jakiegoś sygnału. Dziwnie było tak trwać, jak w zawieszeniu, kiedy nie wiadomo co robić. Albo to ja nie wiedziałam. Jolka zaczęła krzątać się po mieszkaniu, pakując do dwóch sportowych plecaków najważniejsze rzeczy.

— Młoda pomóż mi, bo następnym razem może być gorzej. — Jolka nie mówiła na mnie "młoda" od czasów podstawówki.

— Jakim następnym razem?! Myślałam, że to już koniec?!

— Nieszczęścia lubią chodzić parami. Nie gadaj tyle, znosimy niektóre rzeczy do piwnicy.

— Tylko na wszelki wypadek?

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz