1.10. [METEORYT] W labiryncie.

121 21 79
                                    

Rodzice nie mogli spokojnie usiedzieć w domu. Mama narzekała, że ciągle tylko sprząta, gotuje i pierze, więc tata wykombinował z Grzegorzem dwa nowe etaty w Laboratorium u Tymczasowego Naczelnika. Ochoczo spędzali tam ranki i wieczory. Jolka dzieliła swój czas między wolontariat w szpitalu, a pomoc lokalnej społeczności. W roli asystentki Anioła czuła się jak ryba w wodzie, tym bardziej że Gabriel obiecywał jej gruszki na wierzbie i roztaczał wizje świetlanej przyszłości. Na mnie, nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia. 

Swoją drogą, w jakim celu on tu nadal przebywał, skoro etat ciecia powinien był zniknąć wraz z pojawieniem się internetu?! Nic bardziej mylnego. W obliczu klęski żywiołowej i zakazu przemieszczania się poza granice miasta, mieszkańcy naszego osiedla wykombinowali, że skoro nie mogą jechać na wczasy, to wczasy przyjadą do nich. Zaczęło się niekontrolowane rozstawianie ogrodowych basenów pełnych wody, krzyczących i chlapiących się dzieci, grillowania i urządzania zakrapianych, nocnych potańcówek. Anioł miał wbrew pozorom pełne ręce roboty, aby to wszystko utrzymać w ryzach.

Kilkudniowy kataklizm spowodował również znaczny wzrost zainteresowania książkami. Takimi prawdziwymi, na papierze. Nie mogłam więc narzekać na nudę w pracy, a księgarnia prosperowała na najwyższych obrotach. Wśród regałów kręciło się właśnie kilku klientów, a ja przekazywałam obowiązki drugiej zmianie. Kiedy wyszli, zamknęłam na chwilę drzwi na klucz, żeby zabezpieczyć w sejfie utarg.

— No, w końcu jesteśmy sami — powiedział Darek z ulgą. — Czekałem, aż sobie pójdą, bo muszę Ci coś powiedzieć....

— Tak, jasne, zamieniam się w słuch — oparłam się o ladę, żeby w razie czego nie paść z wrażenia.

— Wiem, że lubisz jasne sytuacje, a ja robię czasami coś bez zastanowienia, bo tak po prostu mi wychodzi — zaczął.

— Uhym — przełykałam ślinę. — Coś się święci?

— Rozmyślałem ostatnio dużo więcej, niż ...poprzednio. Nawet rozmawiałem z kilkoma osobami.

— Darek, gadałeś z kotami, to nie była prawdziwa rozmowa.

— Dla mnie była.

— One są fałszywe i dbają tylko o własne interesy — przerwałam, wtrącając swoje trzy grosze.

— Może, ale daj mi skończyć. Dzięki nim doszedłem do wniosku, że nigdy tak naprawdę nie byłem w tobie zakochany.

Coś ewidentnie ten chłopak bredził.

— Chcesz, żebyśmy pozostali przyjaciółmi? — spytałam przezornie, chociaż wydawało mi się, że byliśmy od zawsze w stosunkach koleżeńsko - przyjacielskich, prawie jak rodzina.

— No nie.... nigdy wcześniej nie byliśmy przecież przyjaciółmi. Ale też nie chcę, żeby to tak koszmarnie zabrzmiało.

— A chociaż ci się podobam? — spytałam z udawaną kokieterią, kręcąc palcem kosmyk włosów. Długo nic nie odpowiadał.

— W czarnych włosach wyglądasz dziwnie — odgarnął niesforny kosmyk z mojego policzka. — Ale zyskujesz przy lepszym poznaniu — dodał. Rozmowy zawsze toczyły się innym torem, niż planował, ale była szansa, że ktoś zauważy zmianę w jego zachowaniu.

— Boże, co za cios. Ja w tobie też nie byłam zakochana. Nawet by mi przez myśl nie przeszło. Przez chorobę chyba coś mi odbiło i myślałam, że może... może moglibyśmy spróbować czegoś razem.

— Może i byśmy mogli, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Na studiach poznamy nowych ludzi, szybko o tym zapomnimy.

— O czym zapomnimy? Czy zdarzyło się coś, czego nie pamiętam? Kilka dni miałam potężne halucynacje.

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Where stories live. Discover now