2.3. [PRAWDA] Jak w bajce.

23 10 2
                                    

Egzystencja obcych istot uwięzionych na zawsze w jądrze komety, wcale nie jest prostsza niż życie ziemskich dziewiętnastolatków. Gdyby nie kolizja z tą dziwną instalacją obcej cywilizacji, nadal mknęliby w ciszy i spokoju przez mroki kosmosu. Dwa przeciwstawne byty, złączone w wiecznej walce, jak dobro i zło, lub światło i mrok, ocknęły się na ułamek sekundy, gdy potężna eksplozja rozerwała ich więź. Odłamki komety poszybowały ku powierzchni planety, a oni gdyby tylko mogli się zatrzymać, zdecydowaliby czy lecieć dalej, czy po nie wrócić. Niestety, będąc częścią większego planu, mieli nikłe szanse na tak duże poprawki trajektorii. Bohater i Złoczyńca, ich wspólna historia była tak wiekowa jak najstarsze gwiazdy, sięgała początków istnienia. Powinni byli odnotować wcześniej, że utracone fragmenty stanowiły drobny, lecz integralny fragment ich bytności i bez nich, mogą wkrótce bardzo marnie skończyć. Gdyby jednak zdecydowali się działać razem, a nie przeciwko sobie, połączyć siły... Ktoś miał równie ciężko, jeśli nie gorzej.

W ich kruchych ciałach istot ludzkich trwała walka między potrzebami serca i rozumu. Skomplikowane reakcje fizykochemiczne zwane zakochaniem, pchały ich niezmiennie w jednym kierunku. Wystarczyło, że Marta i Darek przebywali w tym samym pomieszczeniu, a ilość wydzielanych feromonów powalała na kolana niedźwiedzia, a przynajmniej psa wielkości niedźwiedzia, nie mówiąc już o dwóch kotach, porównywalnie niewielkich rozmiarów. Oczywiście, pisali do siebie, dzwonili, rozmawiali wieczorami przez kamerkę i znając swoje plany dnia, wpadali na siebie nieprzypadkowo w różnych miejscach tylko po to, żeby się na chwilę zobaczyć, pocałować i objąć.

^^

Jolka z Michałem wrócili z podróży poślubnej, było już postanowione, że zamieszkają w domu Czartoryskich, przynajmniej do czasu gdy Michałowi skończy się urlop. Jolka przyjęła to z rezerwą, zabrała trochę ubrań i kosmetyków, ale nie kwapiła się, by opróżnić pokój. Może miała zamiar wrócić do siebie, przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Jedyną osobą zachwyconą z takiego obrotu spraw była Bajka. Kto by się nie cieszył z dodatkowej pary rąk do zabawy, głaskania i chodzenia na spacery (to bardziej nóg niż rąk, ale ponieważ ręce i nogi były bezpośrednio związane z resztą osoby Jolki, Bajka nie widziała zasadniczo różnicy).

W sobotę rano Jolka usiadła na łóżku, potwornie zaspana. Samolot miał duże opóźnienie, więc przyjechali z Michałem do domu tuż przed północą. Było jej zimno, październik nigdy nie rozpieszczał wysokimi temperaturami, ale przynajmniej nie padało. Michał codziennym zwyczajem, gdy tylko był na lądzie, zaczynał i kończył dzień bieganiem. Mógł wziąć ze sobą psa, ale zapomniał. Bajka siedziała w progu sypialni, przy uchylonych drzwiach ze smyczą w pysku i wpatrywała się znacząco w Jolkę.

— Muszę? — Jolka spojrzała na kudłatego owczarka z wyrzutem.

— Hau — odpowiedziała Bajka, nadal trzymając w zębach smycz.

— Dobra, tylko umyję zęby i już się ubieram.

— Hau!

Jolka założyła bransoletkę, którą kupił jej Michał, podczas podróży poślubnej na jakimś cypryjskim bazarze. Trzy małe szare kamyczki zajarzyły się bladym różowym światełkiem.

— Bajka, raport — wydała polecenie.

— Der große Herr joggt, die Dame backt Pfannkuchen, der kleine Herr wäscht das Auto, der ältere Herr ist im Keller — odpowiedziała Bajka.

– Kochana jesteś — podrapała Jolka Bajkę za uchem, jak kota. — Dobry pies. Ale ja nic nie rozumiem po niemiecku.

— Junge Dame geht mit ihrem Hund spazieren — mówiła Bajka przez zęby i podała Jolce do ręki smycz, po czym odwróciła się w stronę drzwi i zeszła po schodach.

Chorobliwy Brak Chłopaka - tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz