Rozdział 18

37 2 0
                                    

Oczywiście McGonagall nie była łaskawa dla mnie i musiałam wysłuchać swoje. Niby mogło być gorzej, ale i tak słuchanie tej kobiety było dla mnie katorgą.

Plus był taki, że jej lekcja jak i następne minęły bardzo szybko. A szczególnie pół dnia mi zleciało gdy zamartwiałam się tym, że Blaise się słowem do mnie nie odzywał.
Rozumiałam o co mu chodzi, ale gubiłam się w tym wszystkim. Nie miałam na myśli tego, że chciał źle mówiąc o próbie załagodzenia konfliktu między mną, a Draco, ale jeśli naprawdę nie potrafimy tego zrobić? Niby się w nocy udało, ale on był zaspany, ja byłam nie w nastroju. To na pewno był chwilowo zakopany topór wojenny.

Utwierdziłam się w przekonaniu gdy z Pansy usiadłam do stołu w Wielkiej Sali, a on siedział obejmując Astorię i słuchając jej gadania. Podziwiałam go w tej kwestii. Ja po 5 minutach od jej otwarcia ust dostaje migreny i chce wyskoczyć przez najbliższe okno.

— Wszystko okej?— spytała Pansy widząc, że minęło 10 minut odkąd tu usiadłyśmy, a ja dalej miałam pusty talerz. Powinnam być głodna jak wilk bo śniadanie mnie ominęło, ale przez stres mój żołądek związał się w supeł.

— Tak...nie jestem głodna. — powiedziałam uśmiechając się słabo do dziewczyny.

— Nie martw się tak Sophie bo to się źle skończy. Blaise nie będzie długo zły. Znacie się na tyle długo, że jestem pewna, że przez Theo wasza relacja nie ucierpi. — wzięła łyżkę i nałożyła mi na talerz trochę ziemniaków, a do nich dorzuciła filet z kurczaka. — A to ma zniknąć bo stąd nie wyjdziemy.

Uśmiech sam mi się cisnął na usta. Rzadko się zdarzało, żebym nie miała apetytu, a ona zawsze dbała o to, żebym jadła tak jak mogła. I to wystarczyło w stu procentach.

— Dziękuję Pansy, ale naprawdę nie jestem głodna. — próbowałam ją przekonać, ale dziewczyna pokręciła głową.

— Nie ma dyskusji Sophie. Stres stresem, ale jeśli tak będziesz reagować to skończy się to problemami zdrowotnymi. Zaczniesz sobie coś wciskać na banie, zaczną się zaburzenia odżywiania, a potem zostaniesz "motylkiem"*.

— Nie wybiegasz za mocno? Nie chcę się odchudzić po prostu nie jestem głodna. — wzięłam łyk soku właściwie ciesząc się, że z góry chciała zapobiec wszystkiemu co mogłoby mnie dotknąć.  Ale nie miałam problemu z wagą więc nie musiała się aż tak martwić.

— Nie masz apetytu przez stres. Ale organizm potrzebuje coś zjeść. — powiedziała wzdychając zmartwiona.

— Dziękuję, że się troszczysz, ale nic mi nie będzie.— dopiłam sok i cmoknęłam ją w policzek. — Nie martw się o mnie Pansy.

Dziewczyna westchnęła rezygnując z dłuższych prób bo tym razem to ja uparcie stałam przy swoim. Nie chciałam wmuszać w siebie jedzenia, żeby potem nie wymiotować lub nie umierać przez ból brzucha. Wiedziałam co robię.
Wstałam od stołu zerkając na Blaise'a, który odwrócił szybko wzrok. Domyślałam się, że też się zmartwił jednak duma nie pozwalała mu się odezwać. Zacisnęłam szczękę czując smutek. Odwróciłam wzrok i ruszyłam do wyjścia z Wielkiej Sali. Czy przyszłam tu tylko posiedzieć? Niekoniecznie. Miałam w głowie to, żeby faktycznie zjeść, ale jak popatrzyłam na jedzenie to jedynie zrobiło mi się niedobrze. Mówi się trudno. Wrócę do dormitorium to może uda mi się rozciągnąć bo spanie na kanapie w Pokoju Wspólnym nie było mądre. Moje plecy błagały o masaż, a kręgosłup o skrócenie jego cierpienia.
Dosłownie miałam wrażenie, że łamie się zawsze gdy się schylam.

Szłam pustym korytarzem bo wszyscy jedli, a jeśli nie to siedzieli u siebie. Wsunęłam ręce do kieszeni szaty próbując poukładać myśli gdy nagle ktoś zrównał ze mną krok. Zerknęłam na tę osobę.

LOVERS ΙΙ Draco Malfoy [+18]Where stories live. Discover now