Rozdział 43

315 30 13
                                    

Wyłam. Płakałam. Krzyczałam. Błagałam. Ale nikt nie widział łez. Nikt nie słyszał krzyku. Nikt nie chciał słuchać błagań.
- Broń się uśmiechem. Atakuj ciszą. Zabijaj obojętnością. Rozumieszesz gówniaro?
- Tak, tato.
- Dlatego uśmiechaj się, a przedstawienie ma trwać. Mogą cię dotykać, mogą próbować cię wykorzystać w każdy sposób, ale z twoich ust ma nie schodzić uśmiech.
Przed oczami przelatywało mi mnóstwo wspomnień.
- Mogę wyjść do toalety? - zapytałam.
- Tak.
Przed oczami miałam mroczki.
Spokojnie, to tylko wspomnienia jesteś bezpieczna, musisz dojść do łazienki. Nie dałam rady, usiadłam pod ścianą na korytarzu, głowę schowałam między kolana.
- Ej, spokojnie, musisz oddychać Al. - usłyszałam ten głos.
- I-idź sobie. - skrzywiłam się na dźwięk mojego głosu.
- W takim stanie cię nie zostawię.
- Idź sobie, nie p-potrzebuje pomocy.
- Al, przestań gadać i zacznij oddychać, powoli, wiem, nie lubisz mnie, ale kurwa, masz jebany atak paniki, daj sobie pomóc.
- Nie chce twojej pomocy.
Ale położyłam swoją rękę na jego klatce, żeby złapać rytm oddechu.
- Wdech i wydech, powoli, wdech nosem, wydech ustami.
Moje ręce się trzęsły, tak samo nogi. Przytulił mnie, a ja mu na to pozwoliłam.
- Będzie dobrze. - szepnął.
- Nie pleć bzdur, nigdy nie będzie dobrze.
- Al, będzie.
- Nie będzie, nigdy nie będzie dobrze, nie w moim życiu.
Zataczał kółka kciukiem na mojej dłoni, ubóstwiałam jego dotyk, ale nie mogłam zapominać że to Noah, który umie manipulować jak nikt inny.
- Nie chce cię w moim życiu. - powiedziałam.
- Wiem, ale jeśli będzie się coś działo będę. Rozumiesz?
- Nie, przestań mącić mi w głowie.
- Al, przepraszam. Nie tak miało wyjść.
- A jak?! Zachowałeś się okropnie, a teraz przepraszasz?!
- Uspokój się.
Wstał z ziemi i sobie poszedł, poprostu mnie zostawił.
Od: Noah.
Spotkajmy się pod tym adresem ********* po szkole, wyjaśniś wszystko
Do: Noah.
Nie wiem czy przyjdę
Od: Noah.
Al, proszę
Do: Noah.
Dobra, przyjdę

Zaczęłam iść w stronę sali.
- A ni kroku. - odwróciłam się w stronę głosu, stał tam mężczyzna z wycelowanym pistoletem w moją głowę.
- Czego chcesz?
- Znasz Vincenta Moneta?
Skinęłam głową.
- Załatwisz mi u niego spotkanie, Alexo.
- Nie, takie sprawy załatwiaj z nim, nie ze mną.
- Nie boisz się? Stoję z wycelowanym pistoletem w twoją głowę.
Gdybyś żył moim życiem, nie znałbyś pojęcia strach, pomyślałam.
- Nie, bo nazywam się Alexa Monet.
- No i? Nadal stoję z wycelowanym pistoletem w twoją głowę.
- Znasz moje imię, ale nie znasz mnie. Strzelaj.
- Co?
- Powiedziałam, strzelaj. - stał jak słóp soli. - Strzelaj, i tak kiedyś umrę, mogę i teraz, jeśli to sprawi Ci przyjemność, czy coś, to strzelaj. - przełknełam ślinę, ta bałam się, tak kurewsko się bałam, bo strach nigdy nie znikł, ja poprostu nauczyłam się z nim żyć.
Opuścił broń, a ja poczułam czyiś dotyk na ramieniu, ten dotyk.

Nieidealna siostra monetWhere stories live. Discover now