Lili Evans i James Potter zapraszają...

759 45 4
                                    

(7/10)

#Teo#

Piękny niedzielny poranek lipca przeznaczyłam na pielęgnacje ogrodu. Kiedy panowie w Manor jeszcze spali, przyszykowałam sobie wszystkie potrzebne rzeczy które miały mi pomóc przy roślinach. Załadowana po czubek głowy po cichu zeszłam do kuchni aby coś zjeść przed pracą. Położyłam narzędzia  w przedsionku i z rozpromienionym uśmiechem weszłam do królestwa braci. Miko i Piko choć trochę zaspani, zaczęli powoli szykować wszystko na śniadanie. 

- Dzień dobry chłopcy. - powiedziałam z uśmiechem i dorwałam się do kuchenki aby nastawić wodę na herbatę.

- Dzień dobry Teo. - zawołali wspólnie i roześmiali się radośnie widząc jak uśmiechnęłam się szeroko na widok przyszykowanej przez nich gofrownicy. 

- Czyżbyś wybierała się do ogrodu? - zapytał Piko obserwując uważnie mój ubiór.

- Owszem. Postanowiłam trochę ożywić ogród i dodać trochę innej roślinności. - wyjaśniłam i poprawiłam spadające ramiączko ogrodniczek. 

- Wygląda na to że ogród będzie wyglądał jeszcze piękniej niż dotychczas. - stwierdził Miko mieszając ciasto.

- Mam taką nadzieję. Chcę dodać nieco więcej kolorów róż a pod oknami posadzić konwalie aby wypełniały dwór swoim zapachem. Myślałam też o słonecznikach w zachodniej części i tulipanach we wschodniej. - wyznałam zdejmując czajnik z gazu.

- Ładnie by też wyglądały stokrotki posadzone wzdłuż ścieżki. - rozmarzył się Miko spoglądając przez okno. 

- Nie taki głupi pomysł. Powinnam mieć gdzieś sadzonki. - mruknęłam w zamyśleniu upijając łyk herbaty.

- Z czym chcesz gofry Teo? - zapytał Piko stawiając na stole parujące placuszki.

- Borówki i bita śmietana wystarczą. - odparłam z uśmiechem i gdy dostałam to co poprosiłam od razu zaczęłam pałaszować. 

- Jest dopiero szósta. Do ósmej mamy ciszę. - mruknął Miko patrząc się na zegar wiszący nad drzwiami.

- Jeśli chcecie możecie mi pomóc. - zaproponowałam odkładając brudny talerz i sztućce do zlewu.  

- Z przyjemnością. Choć o w pół do ósmej musimy wrócić do posiadłości aby przygotować śniadanie dla reszty. - powiadomił Piko i razem wyszliśmy z kuchni zabierając uprzednio pozostawione przeze mnie w przedsionku narzędzia. Wychodząc z posiadłości przymknęliśmy lekko oczy urażeni jasnością jaką przywitało nas słońce. Zadowolona z tak ciepłej pogody, machnięciem różdżki przywołałam do siebie okulary przeciwsłoneczne dla naszej trójcy. Nim jednak przystąpiliśmy do pracy sprawiłam naszej trójce  kapelusze aby nie dostać udaru. Więcej nie potrzebując, zadowoleni przystąpiliśmy do działania. Miko z chęcią zajął się koszeniem trawy a Piko razem ze mną zaczął przycinać krzewy róż. Ostrożnie machając sekatorem uważałam aby nie połamać gałązek i starałam się nie podziurawić rękawiczek ostrymi kolcami. W miłym towarzystwie, zajęci pogawędkami i wspominkami ostatnich dni zdążyliśmy posadzić połowę sadzonek, przystrzyc różany mur i podlać połowę ogrodu. O w pół do ósmej tak jak było wcześniej zapowiedziane, bracia wrócili do posiadłości aby przyszykować śniadanie. Tak więc w samotności dokończyłam sadzenie tulipanów we wschodniej alejce. Nucąc pod nosem kopałam nie za duże dołki by po chwili zakopać w nich dość rozwinięte sadzonki. 

- Zamiast dłużej pospać ty wstajesz bladym świtem i pracujesz. - zaśmiał się roześmiany Syriusz przysłaniając mi słońce. Zaśmiałam się lekko i poprawiając opadniętą grzywkę, zdjęłam okulary z oczu. 

Huncwoci i Historia TygrysaWhere stories live. Discover now