22.

4.2K 404 51
                                    

Alec

Uderzenie za uderzeniem, cios za ciosem. Unik, cios, cios, unik, mocniej. Czułem jak koszulka klei się do mojego ciała, im bardziej byłem zmęczony tym większe tempo narzucałem. Cios, cios, unik, cios cios. Z głowy wyleciały wszystkie problemy, liczył się tylko worek, który miałem przed sobą. Cios, cios, unik, cios.

-Alec, czas na obiad! - do sali weszła Izzy uważnie mi się przyglądając. Można powiedzieć, że pomału się przyzwyczajałem do stałej obserwacji. Jak nie Izzy, to Lydia. Przez nią zawsze czułem się skrępowany, ale to był inny rodzaj skrępowania niż odczuwałem np. przy Magnusie. Ta dziewczyna po prostu mnie irytowała. Te jej westchnięcia kiedy pomagałem Max'owi lub trenowałem. Przez nią zawsze ćwiczyłem z górą.. - Nie męcz się już tak. Co Ci dzisiaj?

-Hm? - spojrzałem na Izzy. Domyślałem się, że chodzi jej o mój morderczy trening. Sam do końca nie wiem dlaczego tak się dzisiaj katowałem. Po prostu czułem, że muszę odreagować..

-Nie wychodzisz z sali od rana, bez przerwy trenujesz. Alec coś się stało?

-Wszystko w porządku Izzy. Idź już, bo  wszystko zjedzą. - obiady jadaliśmy zawsze wspólnie w piątkę, Izzy, Jace, Lydia, ja i Max. Z mamą posiłki przypominały raczej zebranie, dlatego zawsze wybieraliśmy taką godzinę, gdzie akurat wszyscy byli zajęci. - Idę na szybki prysznic i zgarnę Max'a po drodze. - zastanawiałem się jak mój mały braciszek przyjmie wiadomość, że wkrótce wyjeżdżam. Wiedziałem, że czeka nas mała męska rozmowa, o ile z takim maluchem można przeprowadzić męską rozmowę.

********

Wchodząc do kuchni od razu poczułem na sobie wzrok Lydii. Przewróciłem oczami i udałem się na swoje stałe miejsce. Oczywiście nie muszę mówić kto od jakiś dwóch miesięcy siedział koło mnie.

-Smacznego. - Jace wpatrzony był w telefon i nawet nie zakodował mojej obecności, Izzy o czymś myślała. Tylko Lydia mi odpowiedziała. Nałożyłem sobie i Max'owi i zabrałem się za jedzenie. Dopiero teraz poczułem ogromny głód. Chciałem zagadać do rodzeństwa, ale uznałem, że skupie się na jedzeniu.

Podczas obiadu ktoś zadzwonił do Izzy, a ja miałem dziwne wrażenie, że to był Magnus. Chyba zaczynałem mieć na jego punkcie jakąś obsesję. Siostra nie kończąc posiłku zerwała się do wyjścia.

-Izzy zaczekaj! - pobiegłem za nią. Mógł też dzwonić ten z Jasnego Dworu, a tej dwójki lepiej nie zostawiać samej. - Gdzie lecisz? 

-Muszę coś załatwić. Jak coś jestem pod telefonem.

-Mam nadzieje, że nie idziesz do..

-Alec, litości! Możesz być spokojny, dzisiaj wujkiem nie zostaniesz. - uśmiechnąłem się do Izzy. Kiedy wychodziła dotarło do mnie, że użyła swoja dzisiaj. Chciałem coś za nią krzyknąć, ale ta pędziła jakby się paliło. Wróciłem do kuchni, gdzie Max zdążył już ładnie narozrabiać, Jace dalej zajęty był swoim telefonem, a Lydia.. zostawię to bez komentarza. Nie zdążyłem jednak usiąść do stołu kiedy zawył alarm. Jace od razu zostawił telefon i w dwójkę pobiegliśmy zobaczyć co się dzieje. Miałem nadzieję, że Lydia zajmie się Max'em. 

-Co jest? - przy komputerze siedział Hodge, można powiedzieć, że był naszym nauczycielem, trenerem. On wysłał nas na misję i odbierał raporty po skończonych akcjach. 

-Duża aktywność demonów w okolicach Brooklynu. Gdzie jest Izzy? - rzuciłem okiem na monitor. Nie wyglądało to za dobrze. Wyciągnąłem telefon, gdziekolwiek teraz Izzy nie jest, będzie musiała nam pomóc. Na szczęście za daleko na pewno nie odeszła.

-Damy radę w dwójkę. - Jace jak zwykle nawet nie spojrzał co się dzieje. Dobrze, że to ja, jako ten najstarszy, dowodziłem na misjach, bo mój brat czasami przeceniał swoje możliwości.

-Jace nie wiem czy to taki dobry pomysł.. - Hodge zmarszczył nos. W myślach przyznałem mu rację.

-Alec damy radę prawda? - spojrzałem na swojego parabatai. Martwiła mnie ta wysoka aktywność, nieraz w trójkę mieliśmy nie mały problem. Demony robiły się coraz zuchwalsze i coraz częściej chodziły w grupach.

-Oczywiście. - serce mi przyśpieszyło kiedy zobaczyłem na jego twarzy zadowolenie. Zgarnęliśmy szybko sprzęt i ruszyliśmy we wskazane przez Hodge'a miejsce. 

********

Na miejscu byliśmy już po około dwudziestu minutach. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się wyglądać normalnie. Park, zwykły plac zabaw, masa ludzi i wrzeszczących dzieci.

-Cześć przystojniaki. - podeszła do nas grupka dziewczyn. Przewróciłem oczami, a Jace oczywiście był w swoim żywiole, zamiast skupić się na misji zaczął flirtować z dziewczynami. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że one nie powinny nas widzieć. Zawsze przed misją nakładaliśmy runę widzialności, taki już był nasz odruch. Przyziemny mógłby oszaleć widząc dwójkę nastolatków walczących nożami z powietrzem. Wyciągnąłem swój nóż nie spuszczając wzroku z demonów.

-Jace, odsuń się. - była ich piątka, więc nie było tak źle. Pytanie tylko z jakimi demonami mamy do czynienia.

-O co Ci znowu chodzi Alec? Nie widzisz, że rozmawiam. - Jace odwrócił się. Jak on mógł być tak głupi? Te demony od razu wykorzystały jego nieuwagę przybierając swoją naturalną postać, wiedziałem, że mamy delikatnie mówiąc przerąbane. Pięć ośmiornicopodobnych demonów, z tymi swoimi mackami były strasznie nieprzewidywalne i niebezpieczne. Zadziałałem instynktownie, ruszyłem szybko między nich starając się ochronić Jace'a i zadać pierwszy cios. Nie pomyślałem o jednym, dość ważnym fakcie, kto ochroni mnie? Poczułem jak macka, która była zarezerwowana dla Jace'a wbija się w moje ciało i przechodzi na wylot.

Magnus

Kiedy Izzy zaczęła się zbierać uznałem, że ją odprowadzę. Może gdzieś pod instytutem spotkam Alexandra? 

-Może pójdziemy parkiem? Znam dobry skrót do instytutu? 

-Dobrze, coś czuję, że może mi się przydać. - Izzy delikatnie się uśmiechnęła. Oboje nie mieliśmy najlepszych nastrojów. Byłem zły na siebie, że niepotrzebnie wciągnąłem w to tą dziewczynę. Wiedziałem, że moja obecność w ich życiu wiele namieszała. Zastanawiałem się na ile pomogłem, a na ile zniszczyłem ich ład.. Szliśmy w ciszy, każdy pochłonięty swoimi myślami.  - Alec?! - usłyszałem panikę w głosie Izzy. Wyrwany z zamyślenia spojrzałem w stronę, w którą ruszyła dziewczyna i zamarłem. Ludzie siedzieli sobie na ławkach jak gdyby nigdy nic, a obok nich z piątką demonów z mackami walczyli Jace i mój Alexander. Z daleko widziałem, że Alexander ledwo stoi na nogach. Chłopaki byli tak zajęci walką, że nawet nie zauważyli naszej obecności, no Alexander raczej niczego już nie zauważał, na nogach trzymała go chyba tylko adrenalina. Izzy pomogła Jace'owi, a ja mojemu rannemu chłopakowi. Gdy pokonaliśmy ostatniego demona złapałem mojego niebieskookiego, który stracił przytomność. Zanim jednak zemdlał widziałem zdziwienie w jego oczach na mój widok.

-Zabieram go do siebie. - nie czekałem na reakcje jego rodzeństwa, teraz liczył się czas. Pomimo, że do mieszkania nie było daleko wyczarowałem portal. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu położyłem chłopaka na kanapie, boleśnie przypominając sobie jak to on się mną opiekował. - Alexandrze. - wziąłem się za oczyszczanie i leczenie jego rany. Któryś z demonów przeszył go swoją macką na wylot zostawiając w jego ciele truciznę. Było bardzo źle.. - Nie pozwolę Ci znowu umrzeć Alexandrze, nie pozwolę!

SługaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz