Od tamtej pory widujemy się jedynie wieczorami, kiedy Chanyeol niezapowiedzianie zjawia się pod moimi drzwiami balkonowymi, by potowarzyszyć mi w nauce. Zwykle jestem zbyt zmęczony, by nawet pomyśleć o wspólnej ucieczce, więc jedynie siedzimy w świetle lampki otoczeni senną, letnią ciszą i zapachem książek. Czasami przepytuje mnie z przedmiotów lub po prostu obserwuje, jak rozwiązuję próbne egzaminy, uśmiechając się leniwie. Nigdy nie przeszkadza. Zawsze odchodzi dopiero, kiedy zasnę.
Nasze spotkania zazwyczaj odbywają się w środy lub piątki. Czasami częściej, czasami rzadziej, w zależności od mojego samopoczucia i grafiku Chanyeola, który rozpoczyna parę nowych dorywczych prac, a przy tym stale usiłuje wygrać jakikolwiek dobrze opłacalny wyścig.
- Powinieneś trochę zwolnić - mówię, siedząc na zimnej posadzce balkonu z papierosem przy ustach. - Nie wygrasz, gdy będziesz tak zdesperowany. Jedynie zrobisz sobie krzywdę.
Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem i przygładza dłonią zaczesane do tyłu kasztanowe włosy, pachnące tanim żelem do stylizacji.
- Problem polega na tym, że jestem zdesperowany, aniele. Jestem zdesperowany jak cholera.
- Więc przestań. - Wzruszam ramionami i zaciągam się głęboko.
Za każdym razem idzie mi coraz łatwiej.
- To nie takie proste - mamrocze. - To tak jakbym nagle powiedział ci, żebyś przestał uczyć się do egzaminów. Jesteś wystarczająco obkuty, by zdać.
- Potrzebuję najwyższego wyniku, żeby dostać się na uczelnię, idioto - odpowiadam, a wraz z odpowiedzią z moich ust ucieka dym.
- A ja potrzebuję pieniędzy.
- Zarób je w inny sposób.
- Nikt nie zatrudni mężczyzny z moją przeszłością, aniele. Nawet tak nie żartujmy.
Wyczuwam, że nasza rozmowa schodzi na nieodpowiedni tor i milknę ze wzrokiem wlepionym w odurzone snem osiedle. Jest druga w nocy, a nad naszymi głowami ciąży ogrom drobnych gwiazd, które w tej chwili są jedynym elementem, na którym warto zawiesić oko.
- Zgoda - wzdycham w końcu. - Może obydwaj powinniśmy przystopować.
Chanyeol podnosi na mnie wzrok, mrużąc oczy w zamyśleniu.
- Co masz na myśli, aniele?
- Jeden wieczór. Po prostu dajmy sobie jeden wolny wieczór.
- Tylko wieczór? - pyta, a w jego oczach igrają cyniczne ogniki.
- Może noc, ale nie całą. Po prostu zróbmy coś fajnego.
I tak wiąże się między nami cicha umowa. Jeden wspólny, wolny wieczór, kiedy zapomnimy o wszystkim, co trzyma nas w naszych miejscach, ma mieć miejsce w następny piątek i obydwaj wiemy, że będziemy go oczekiwać z taką samą niecierpliwością.
Następne dnie ciągną się w nieskończoność. Wszystko toczy się niespodziewanie wolno, a obrany za cel piątek wydaje się oddalony o miliony lat świetlnych od teraźniejszości. Dopiero po zerknięciu w kalendarz finałowego dnia wiem, że nadszedł kres wyczekiwań.
Przez cały dzień jestem rozkojarzony i spragniony z tęsknoty. Na przerwach popalam papierosy w toalecie, licząc na to, że nikt nie wyczuje, iż mój mundurek cuchnie jak popielniczka. Tak łatwiej przetrwać mi ostatnie godziny oczekiwania. W domu palę na balkonie, w trakcie dodatkowych zajęć jedynie marzę o smaku papierosa. Brudnego, paskudnego, trującego świństwa, dzięki któremu czuję się tak wyzwolony, jakby nikt nigdy nie mógł uczynić mnie nieszczęśliwym.
CZYTASZ
Pierwszy i Ostatni | ChanBaek
FanfictionParing główny: ChanBaek Pobocznie: HunHan, KaiSoo Uwagi: zmieniony wiek bohaterów, przekleństwa Inspirowane "Trzy metry nad niebem". Czasami zdarzają się drobne kłopoty, przeistaczające się w wielką katastrofę, lekki strach stający się olbrzymią fob...