41. Koci hotel

1.8K 290 77
                                    

Budzę się bladym świtem z głową na ramieniu Chanyeola, który nadal obejmuje mnie ramieniem i przytula do siebie. Oczy pieką mnie z niewyspania, a przez głód burczy mi w brzuchu, gdy w końcu wstaję z niewygodnej ławki, zdejmując z siebie jego skórzaną kurtkę. Stwierdzam, że potrzebujemy śniadania. Wiem, że mój chłopak na pewno jest głodny, a ja sam zabiłbym za kubek dobrej kawy i głupiego pączka. Nie zastanawiam się więc, wysuwając pieniądze z kieszeni szatyna i przykrywając go jego kurtką. Śpi tak twardo, że naprawdę łatwo byłoby go okraść, ale nie mam serca go budzić. Na koniec zostawiam opiekuńczy pocałunek na jego chłodnym czole i pospiesznie zmierzam w stronę niewielkiej piekarni po drugiej strony ulicy.

Z samego rana ulatniają się wokół niej aromatyczne zapachy świeżych bułek i chrupkiego pieczywa. Sklep jest jeszcze zamknięty, co oznacza, że musi być przed siódmą, więc dobry kwadrans czekam pod drzwiami, ze zniecierpliwienia pocierając skostniałe ramiona. Nie boję się, że zostawiłem Chanyeola na ławce. W końcu o tej porze na dworcu nie ma zbyt wielu ludzi, a na pewno nie takich, którzy mogliby zrobić mu krzywdę. Tak rano podróżują jedynie rządni przygód zdobywcy gór i rodziny z dziećmi. Narkomani i niebezpieczni motocykliści trzymają się raczej swoich barów w szemranych okolicach i zrujnowanych przedmieść.

Gdy ekspedientka otwiera piekarnię, jestem najszczęśliwszy na świecie. Wszystkie produkty są świeże i pachnące, a ja nie mam pojęcia, co dla nas zakupić. Staram się wymyślić, na co Chanyeol miałby ochotę. Po długich minutach namysłu wybieram dwa rogale z czekoladą i dwa kubki kawy. Płacąc, orientuję się, że starczyłoby na jeden bilet powrotny i odczuwam niewyobrażalną ulgę, wiedząc, że Park mógł odjechać beze mnie, ale tego nie zrobił.

Wracając, staram się nie myśleć o tym, jak bardzo daleko od domu jestem. Rozważam tylko to, ile przyjemności sprawi mi wgryzienie się w tego chrupiącego rogala i popicie go łykiem solidnej, mocnej kawy. Nigdy takiej nie lubiłem, ale była najtańsza, więc wiem, że będę musiał się do niej przekonać.

Na dworcu zastaję pustą ławkę i natychmiast ogarnia mnie niepokój. To oznacza, że Chanyeol musiał już wstać i pewnie poszedł mnie szukać. Widząc, że zabrałem mu pieniądze, pewnie pomyślał, że kupiłem bilet do domu i zostawiłem go na tym cuchnącym dworcu. Na samą myśl wzbiera we mnie poczucie winy, choć przecież nie chciałem źle. Po prostu pragnąłem, aby się wyspał, by później obudzić go pachnącym, świeżym śniadaniem, które w naszej sytuacji było jak błogosławieństwo.

Przez kolejne minuty szukam go po całym dworcu. Zaglądam na perony, sklepiki, małe kawiarnie i pytam przechodniów, czy widzieli wysokiego szatyna w czarnej kurtce. Nikt jednak nie mijał dzisiaj żadnego faceta w czarnej kurtce, więc pozostaje mi kontynuowanie poszukiwań. Jestem bliski płaczu, kiedy nagle zauważam Chanyeola wychodzącego zza rogu i podchodzę do niego, niemal upuszczając papierowe torebki z jedzeniem.

- Aniele - wzdycha na mój widok. Oczy ma czerwone z niewyspania i zapuchnięte. Na jego bladej twarzy widać pierwsze ślady zarostu, a jego włosy zdecydowanie potrzebują szamponu, jednak dla mnie nadal jest piękny. Nawet o tej siódmej rano na obcym dworcu w obcym mieście widzę w tym mężczyźnie tylko czyste piękno. - Szukałem cię. Gdzie byłeś?

Jego spojrzenie pada na kubki kawy i papierowe torebki, a twarz rozjaśnia lekki uśmiech.

- Myślałeś, że odjechałem bez ciebie? - pytam z bólem w sercu.

- Nawet nie dopuszczałem do siebie takiej myśli.

Siadamy w najbardziej odludnej części dworca przy zamkniętym peronie i robimy sobie mały piknik. Próbujemy zakupionego pieczywa, pijemy kawę i uśmiechamy się do siebie. Napięcie pomiędzy nami już zelżało. Można powiedzieć, że jest nam obu nawet przyjemnie, gdy tak jemy, patrzymy na swoje uśmiechy i słuchamy gwaru miejskiego dworca.

Pierwszy i Ostatni | ChanBaekWhere stories live. Discover now