Miłość

1.5K 97 5
                                    

Wślizgnęłam się do sypialni starając się być najciszej jak potrafiłam. Adelaide siedziała na łóżku z książką na kolanach, a Danieli nie było w pokoju. Gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi uniosła wzrok znad lektury. Obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem i odkładając książkę wstała z łóżka.

- Gdzie byłaś taka wystrojona? - spytała uśmiechając się szelmowsko. Gdy zobaczyła moje zaczerwienione oczy natychmiast spoważniała. - Co się stało?
Adelaide była współlokatorką moją i Danieli. Mieszkała i pracowała z nami od miesiąca. Była niską i trochę przysadzistą dziewczyną o dużych, rezolutnych, zielonych oczach i długich, jansobrązowych włosach. Darzyłam ją ogromną sympatią od pierwszych dni naszej znajomości.

- Wszystko w porządku, jestem po prostu zmęczona - wydukałam i ruszyłam w stronę szafy. Dziewczyna nie miała jednak zamiaru odpuścić i ruszyła za mną.

- Kamilla, siadaj i mów co się stało - nie dawała mi spokoju. Byłam zmęczona i rozżalona. Miałam ogromną ochotę by się jej wyżalić. Powiedzieć o wszystkim co mnie dręczyło, o tym co czułam w stosunku do Hansa i o tym co powiedział mi porucznik. Był tylko jeden problem. Bałam się. Bałam się, że gdy się przed nią otworzę wykorzysta moje słabości przeciw mnie. Mimo tego iż wiedziałam jak miłą i uroczą osobą jest bałam się w jakikolwiek sposób powiedzieć jej o moich problemach. Mimo iż trzymanie ich w środku sprawiało mi niewyobrażalny ból, w głębi duszy wiedziałam, że nikt mnie nie zrozumie, a ludzie bywają zdradliwi.

- Jestem naprawdę zmęczona, to wszystko - burknęłam zakładając na siebie beżową koszulę nocną. Dziewczyna wciąż chyba w to nie wierzyła, ale dała mi spokój.

- Skoro tak twierdzisz... Ale gdybyś potrzebowała porozmawiać, pamiętaj, że jestem tutaj i chcę cię wysłuchać - podkreśliła i usiadła z powrotem na łóżku. Złożyłam sukienkę i przewiesiłam ją przez oparcie krzesła. Zmęczona opadłam na łóżko okrywając się dokładnie czerwonym kocem. W momencie, w którym moja głowa dotknęła poduszki poczułam ogromne zmęczenie. Moje oczy same zaczęły się zamykać, a ciało odpłynęło w senną podróż...
*Hans*
Wróciłem do mieszkania około godziny 21. Zmęczony odpiąłem kaburę i rzuciłem ją na kanapę. Rozpiąłem mundur i z ulgą przewiesiłem go przez oparcie krzesła. To samo zrobiłem z koszulą i spodniami. Nie miałem nawet siły by założyć piżamę. Ruszyłem sennym krokiem w stronę sypialni. Dzisiejszy dzień był jednym z bardziej intensywnych. Podpisałem chyba z trzydzieści różnego rodzaju dokumentów i oczywiście poszedłem na spotkanie z Kamillą. Było to jedyne przyjemne wydarzenie dzisiejszego dnia. Byłem naprawdę wykończony, dlatego gdy nareszcie znalazłem się w łóżku poczułem ogromną ulgę. Rozłożyłem się wygodnie na dużym materacu i westchnąłem. Trochę niepokoiło mnie to co się ze mną działo. Nigdy jedna osoba nie zawładnęła moimi myślami tak jak zrobiła to Kamilla. Nie musiała nawet próbować, poddałem się bez walki. Teraz zastanawiałem się czy nie był to błąd. Pewnie skończę samotny gdzieś w warszawskim barze. Nie powiedziałem jej, że jestem tu tylko chwilowo. Tak naprawdę nasza znajomość była z góry skazana na porażkę. Ona na froncie, w ciągłej podróży, ja w Warszawie, w pracy, której nie mogę zostawić.
Wpatrywałem się bezwiednie w sufit. Dookoła mnie panowała całkowita, niczym niezmącona cisza. Wyobraziłem sobie Kamillę. Ciekawiło mnie co teraz robiła. Pewnie leżała już w łóżku, może nawet o mnie myślała. Mimo zmęczenia nie potrafiłem zasnąć. Nerwowo przewracałem się z boku na bok nieprzyjemnie drażniąc poobdzierane kłykcie. Podczas mojej pracy nie raz musiałem uderzyć więźnia własnoręcznie. Właśnie przez to moje kłykcie często były poranione, a gdy rany tylko się zagoiły za chwilę powstawały nowe. Było to pewnego rodzaju błędne koło. Przywykłem już jednak do tych ran po tylu latach pracy. Nie ma rzeczy, do której człowiek nie mógłby się przyzwyczaić. Wszystko po pewnym czasie staje się normą, czasem nawet przyjemnym przeżyciem. Niektóre rzeczy są jednak tylko rutyną nad którą niewiele się zastanawiamy. Po pewnym czasie żołnierz przestaje myśleć o ludziach, których zabija. Przestaje się dla niego liczyć to czy mieli rodzinę, przyszłość. Zaczynają stawać się po prostu kolejnymi kroplami w oceanie przelanej krwi, które wkrótce znikają przytłoczone ogromną ilością innych. Niektórzy potrafią nawet znaleźć przyjemność w tym co robią. Ja na przykład zacząłem napawać się władzą i siłą jaką dawało mi moje stanowisko. Było to dla mnie naprawdę kuszące. Od najmłodszych lat chciałem posiadać jakąś władzę. W zabawach na podwórku królowała gra ,, Policjanci i Złodzieje ". Bycie policjantem sprawiało mi ogromną przyjemność. Miałem poniekąd władzę nad 'złodziejami', których udało mi się złapać. W późniejszym życiu ci 'złodzieje' zmienili się w członków podziemia i innych konspiratorów. Czułem, że są na mojej łasce, a to było w jakiś sposób podniecające.
Odrzuciłem od siebie te rozmyślania. Myśl o nadchodzącym wyjeździe do Warszawy wypełniła każdy zakamarek mojej głowy. Nie chciałem zostawiać Kamilli. Mimo, że wszystko dopiero się zaczynało czułem, że byłbym skłonny poświęcić czas na budowanie tej relacji. Tak naprawdę byłem w tym całkowicie nowy. Jeszcze nigdy nie myślałem nawet o tym by angażować się w jakąkolwiek bliższą znajomość z kobietą. Dla mnie była to najwyżej jedna noc, przeważnie za pieniądze, czekoladę czy jakiś kosmetyk. Ot co, zwykła wymiana. Teraz jednak czułem, że chcę jej coś dać, tak po prostu. Zwykły pocałunek, objęcie lub chociażby poprostu uśmiech. Było to dla mnie dziwne, niezrozumiałe i odrobinę niewygodne. Odkąd zacząłem na poważnie traktować pracę w Gestapo uczucia zeszły na ostatni plan. Były jak ten jeden miś w skrzyni z zabawkami dziecka. Podczas gdy wszystkie misie są piękne, zadbane i dają maluchowi dużo radości jeden z nich leży na samym dnie skrzyni. Jest postrzępiony, brudny i nie ma oczka. Dziecko celowo go omija wiedząc, że może się przez niego pobrudzić. Może na początku zabawa byłaby przednia, lecz po jakimś czasie brud z misia zacząłby osiadać na czystych rączkach dziecka. Szczęście minęłoby by dać miejsce smutkowi i rozczarowaniu. Tak było trochę z uczuciami. Były piękne, lecz w ostatecznym rozrachunku zostawiały nas rozbitych niczym samotne statki po sztormie, które osiadły na brudnym, mulistym dnie oceanu. Oczywiście statki mogłyby być odnalezione, lecz często były zbyt głęboko by kiedykolwiek ktoś je znalazł. Po pewnym czasie po prostu niszczały by w końcu rozpaść się na części, które rozniosłyby się na cały ocean i w końcu wpadły w odchłań zapomnienia. Taka po prostu jest miłość. Kusi pięknymi kwiatami, pomiędzy które wplata pokrzywy. To czy zorientujesz się wystarczająco szybko zależy jedynie od ciebie. Dlatego lepiej być podejrzliwym i od razu zakładać, że pomiędzy pachnącymi i niesamowitymi kwiatami kryją się parzące pokrzywy. Ból nie nachodzi nas wtedy znienacka.

Requiem [zakończone]Where stories live. Discover now