Jak bezpański pies

1.2K 95 20
                                    

*piosenka,, All we do" by Oh Wonder"

Kilka dni później
Chłopak leżał na ziemi. Krew powoli sączyła się z jego rozciętego łuku brwiowego. Jego oddech był świszczący i nierówny.
Ja również oddychałem ciężko. Sięgnąłem po już lekko brudną chusteczkę i otarłem dłoń z krwi.

- Daję ci ostatnią szansę, Piotrowski. Trzy nazwiska - wysyczałem przez zęby.
Chłopak powoli podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mnie wyzywająco.

- Jakie nazwiska? - spytał prześmiewczo.
Odkąd opuściłem Kamillę byłem nerwowy. Z trudem panowałem nad emocjami. Właśnie dlatego jego bezczelny ton tak mnie zdenerwował. Nie miałem ochoty cackać się z tym gówniarzem. Musiałem się jakoś wyżyć. Podszedłem do niego i zaciągnąłem się papierosowym dymem. Czułem jak powoli wypełnia moje płuca. Z rozmysłem wypuściłem go prosto w twarz tego gnojka. Chłopak skrzywił się i odwrócił głowę. Pochyliłem się nad nim i złapałem go za twarz. Wpatrując się w jego oczy widziałem zaciekłość i upór. Wiedziałem, że nie będzie łatwo go złamać.

- Może cię oświecę. Trzy nazwiska ludzi, którzy pomagali ci w zabiciu oficera Beckera - wyszeptałem gniewnie mocniej ściskając jego twarz. Chłopak obdarzył mnie swoim słynnym upartym spojrzeniem.

- Oficera Beckera? Pierwsze słyszę - wymamrotał patrząc na mnie bezczelnie. Miałem dość. Gniew, który mnie wypełniał musiał natychmiast znaleźć jakieś ujście. Utrata Kamilli naprawdę mnie bolała, a ten złośliwy Polak akurat siedział przede mną bezbronny. Mój gniew znalazł swoją ofiarę. Przyczyna, skutek.
W jednej chwili mój papieros znalazł się przy poranionym policzku chłopaka. Przycisnąłem żarzącą się końcówkę do jednego z nacięć na jego twarzy. Polak krzyknął i próbował odsunąć się do tyłu. Ja jednak mu na to nie pozwoliłem. Popchnąłem go na ziemię i wymierzyłem pierwszego kopniaka w brzuch. Chłopak gwałtownie wypuścił powietrze z płuc i skulił się. Kopnąłem go ponownie tym razem celując w twarz. Powtarzałem tą czynność kilka razy całkowicie zatracając się w tym co robię. Uzewnętrzniałem moją całą wewnętrzną złość, smutek i rozgoryczenie. Prawdopodobnie bym go zabił gdyby nie nagłe przybycie kapitana Fischera. Nawet nie wiem, w którym momencie wszedł. Widząc co robię z aresztowanym natychmiast zareagował. Doskoczył do mnie i złapał mnie za ramiona. Odciągnął mnie od ledwo żywego Polaka i obrócił w swoją stronę.

- Lange, uspokój się - powiedział cicho Heinrich. Oddychałem ciężko próbując się uspokoić. Spojrzałem na leżącego na ziemi chłopaka. Jego klatka piersiowa nieznacznie się unosiła. Z kącika ust wyciekała mu krew, a jego blada twarz kontrastowała z jej intensywną czerwienią. Nie do końca wiedziałem nawet kiedy to zrobiłem. Byłem w jakimś transie. Fischer również zerknął na przesłuchiwanego, a potem przeniósł swoje spojrzenie na mnie.

- Zabrać go do szpitala! - krzyknął w stronę stojących na korytarzu Gestapowców. Mężczyźni podnieśli chłopaka i wynieśli go z pokoju. Mój towarzysz przez chwilę krążył po pomieszczeniu zamyślony. W pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał na mnie skonsternowany.

- Powiedz mi co się z tobą dzieje - powiedział po chwili ciszy. - Przesiadujesz w pracy do późna, katujesz mi aresztowanych przez co nie da się od nich nic wyciągnąć i chodzisz z głową w chmurach. Może i nie jestem specjalistą od ludzkich uczuć, ale wiesz, że możesz mi powiedzieć co się dzieje.

Przez chwilę panowała cisza. Nie byłem pewien czy chcę i czy powinienem mu mówić. Ostatecznie stwierdziłem, że muszę się komuś wygadać. Po prostu nie będę wdawał się w szczegóły.
Ruszyłem w kierunku krzesła stojącego przy moim biurku. Usiadłem i westchnąłem. Jetzt oder nie.

- Kiedy pojechałem namówić Brandta do powrotu poznałem kogoś. Pielęgniarkę, Kamillę. Chyba pierwszy raz poczułem do kobiety coś więcej. Była piękna, dobra i zabawna. Taka... Idealna. Wszystko skończyło się zanim w ogóle się zaczęło. Mój wyjazd i nasze... Różnice, rozumiesz? Mam świadomość, że mogłem temu zaradzić, ale moja duma mi na to nie pozwoliła. Tak naprawdę to wszystko moja wina...

Gdy skończyłem mówić opuściłem głowę i poczułem ścisk w gardle. Zaśmiałem się smutno. Jaki to wszystko ma w ogóle cel? Gdybym dziś umarł, nikt by się nie przejął. Matka i ojciec nie żyją, reszty rodziny nawet nie znam. Zdechłbym jak bezpański pies, gdzieś na uboczu, zapomniany przez wszystkich. Pochowaliby mnie i wrócili do swoich obowiązków. Życie toczyłoby się dalej, nic by się nie zmieniło.
Widząc w jakim jestem stanie Heinrich podszedł do mnie i położył rękę na moim ramieniu.

- Hans, posłuchaj co teraz ci powiem. Nie wiem o jakich różnicach mówisz i nie będę dopytywał. Wiem jednak jedno. Jeśli ją kochasz, powiedz jej. Nawet gdyby cię odrzuciła nie będziesz cierpiał bardziej niż teraz. I może w końcu przestaniesz wykańczać nam więźniów - zaśmiał się ponuro Fischer. - A z tego co widzę, na ten moment pomoże ci jedno... Dziś po pracy zabieram cię do baru.

Spojrzałem na niego zrezygnowany. Nie miałem ochoty na jakieś specjalne spotkania w miejscach publicznych. Nie miałem ochoty w ogóle patrzeć na ludzi. Najchętniej wróciłbym do domu i po prostu zasnął.

- Dziękuję za propozycję, ale wolę zostać w domu - powiedziałem zmęczonym głosem. Heinrich nie zamierzał mi jednak odpuścić.

- W takim razie napijemy się u ciebie w domu. Nie uznaję 'nie' za odpowiedź - zaśmiał się i poklepał mnie po plecach. - Nie możesz zamknąć się w mieszkaniu i pić w samotności. Obydwoje dobrze wiemy, że tak byś zrobił. Idź już do domu, odpocznij. Wpadnę po pracy.

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z pokoju. Ostatni raz spojrzałem na krew na podłodze. Wstałem z krzesła i ominąłem czerwoną kałużę. Wyszedłem na ponury korytarz. Ruszyłem w stronę wyjścia szybkim krokiem starając się nie rozglądać. Nie miałem ochoty patrzeć na więźniów czekających na przesłuchania. Korytarz wypełniała głośna muzyka lecąca z radia stojącego pod ścianą. Miała zagłuszać krzyki przesłuchiwanych więźniów. Ignorując błagalne spojrzenia więźniów wyszedłem z budynku.
Strasse der Polizei zalana była słońcem. Ludzie na ulicy chodzili szybko wpatrzeni w ziemię.  Atmosfera na ulicy zawsze była nerwowa. Mimo to Warszawiacy starali się żyć normalnie. Od czasu do czasu niektórzy przystawiali na krótką pogawędkę z sąsiadami. Miałem wrażenie, że próbują przekonać samych siebie, że nie wszystko stracone. Według mnie było to zbędne. Ich sytuacja była beznadziejna. Nie wiem po co oszukiwać siebie i innych udając, że jest inaczej. Powinni pogodzić się z przegraną i poddać się. Może nawet lepiej by na tym wyszli. Może i ja powinienem się do tego zastosować. Pogodzić się z utratą Kamilli.

Przyznać się, kto z czytelników,, Die Order" wyłapał jakiś smaczek? ;)

Requiem [zakończone]Where stories live. Discover now