To już koniec

1.6K 91 11
                                    

4 grudnia 1944 roku, Warszawa

Nad ranem na warszawskie niebo wstąpiły ogromne chmury, z których posypał się śnieg. Zaczął pokrywać brukowane ulice i dachy kamienic w szybkim tempie nadając okolicy biały kolor. Około godziny 10 pierwsze promienie Słońca zaczęły przedzierać się przez chmury. Otworzyłem oczy czując jak po drugiej stronie łóżka uginają się sprężyny. Kamilla poprawiła rozczochrane włosy i wsunęła się pod kołdrę. Widząc, że już nie śpię uśmiechnęła się przepraszająco.

- Przepraszam, że cię obudziłam - wyszeptała kładąc się na boku twarzą w moją stronę. Podniosłem się na materacu i pokręciłem głową.

- Nic się nie stało - zapewniłem ją. - Znowu nie mogłaś spać?

Przez jej twarz przemknął cień zmartwienia. Wiedziałem, że pomimo płynącego czasu wciąż nie zapomniała o tamtym dniu. Wciąż miałem przed oczami ten obraz. Pamiętam huk i przeszywającą ciszę. Po strzale Kamilla natychmiast do niego podbiegła. 

- Miało być w ramię, o mój Boże, chciałam trafić w ramię, przysięgam- szlochała. Odwróciła ciało Hansa na plecy i zaczęła przyciskać dłonie do rany na jego szyi próbując zatamować krwawienie. Po jej twarzy płynęły łzy, trzęsła się na całym ciele. Chwilę zajęło mi dojście do siebie. Odzyskałem oddech i otarłem krew z twarzy. Podniosłem się i zacząłem do niej mówić. Powtarzałem jej imię i próbowałem wyrwać ją z rozpaczy, która zaczynała brać nad nią kontrolę. Zachowywała się jakby mnie nie słyszała, jakby była gdzie indziej. Szarpała go za mundur, uciskała krwawiącą ranę i za wszelką cenę próbowała go obudzić. Leżał nieruchomo, a kałuża krwi wokół jego głowy z każdą chwilą stawała się większa. Nie pamiętam jak dokładnie udało mi się odciągnąć Kamillę od ciała. Na zawsze w pamięci będę miał jednak obraz jej siedzącej w kącie mojej kuchni, zapłakanej i brudnej od krwi. Miała podkurczone nogi, a twarz chowała w dłoniach. Jej ciałem wstrząsał niekontrolowany szloch. Pamiętam jak wynosiłem jego ciało z mieszkania, jak chowałem je do bagażnika i w niedokładnie zapiętym mundurze jechałem za miasto by je zakopać. Gdy wróciłem do mieszkania Kamilla siedziała w tym samym miejscu kompletnie bez ruchu. Wpatrywała się w brudną od krwi posadzkę szklanymi oczyma. Czułem na sobie jej spojrzenie gdy ścierałem ją z podłogi. 

Pomogłem Kamilli wstać, zdjąłem z niej brudną koszulę, wrzuciłem ją do kominka. Umyłem ją, przebrałem i położyłem do łóżka. Przez całą noc była tak nieruchoma, że kilka razy musiałem wsłuchiwać się w jej oddech by upewnić się, że żyje. Po tej nocy Hans został uznany za zaginionego. Abwehra zajęła się dochodzeniem, lecz do dziś nic nie znaleźli. Nie to było jednak dla mnie największą konsekwencją tego co się stało. Wydarzenia tamtej nocy odcisnęły na Kamilli straszne piętno. Do dnia dzisiejszego borykała się z koszmarami, które nie pozwalały jej spać w nocy. Na widok krwi praktycznie ją paraliżowało co uniemożliwiło jej pracę na Pawiaku. Wątpiłem czy kiedykolwiek wspomnienia tej nocy pozwolą jej żyć tak jak dawniej. Zmieniła się, lecz wciąż była tą Kamillą. Starałem się ją uszczęśliwiać, nie dawać jej czasu na rozpamiętywanie. Chyba mi się to udawało.

- Obudziłam się niedawno. Musiałam się tylko napić - wymamrotała. Pokiwałem głową i zbliżyłem się do niej. 

- Jesteś gotowa? - pogładziłem jej twarz. Spojrzenie tych intensywnie brązowych oczu przywołało uśmiech na moje usta.

- Na co? - spytała unosząc prawą brew. Wyglądała pięknie mimo sińców pod opuchniętymi oczami i nieułożonych włosów. 

- Na dzień - odpowiedziałem wciąż patrząc jej w oczy. Odpowiedziała niezadowolonym jęknięciem.

- Nie możemy zostać w domu? - ziewnęła przyciągając mnie do siebie i kładąc mi głowę na piersi. Zaśmiałem się pod nosem. Tak mniej więcej wyglądał każdy nasz poranek. Narzekanie na konieczność wstania była ich nieodłącznym elementem. 

- Ja muszę iść do pracy, a ty z własnej woli umówiłaś się z Ingrid, przypominam ci - powiedziałem chichocząc. Uderzyła mnie w brzuch z uśmiechem. Moim rewanżem było połaskotanie jej po szyi. Wywiązała się z tego bójka składająca się z ciosów poduszkami, śmiechu i pisków. Do porządku sprowadziło nas dopiero uderzanie laski o sufit.

- Pani Kowalewska chyba nie chce słuchać twoich wrzasków Kamillo - zaśmiałem się przyciskając ją do materaca. Dziewczyna zachichotała i zrzuciła mnie z siebie. Usiadła na łóżku i przygładziła nieposłuszne włosy. Po chwili wstała i ruszyła w kierunku szafy z zamiarem znalezienia czegoś do ubrania. Otworzyła brązowe drzwiczki i zaczęła przebierać w sukienkach, spódnicach, swetrach i marynarkach. W oczy rzuciła mi się czerwona sukienka w białe grochy. Była naprawdę ładna i wydawało mi się, że jeszcze nie widziałem w niej Kamilli. 

- Może załóż tą czerwoną - zaproponowałem. Jej wzrok spoczął na sukience, a jej ręce przestały przekładać wieszaki. Złapała sukienkę i usiadła na łóżku gładząc czerwony materiał. Coś było nie tak. Podniosłem się na materacu i przysunąłem do niej. Zobaczyłem łzy wypełniające jej wpatrzone w sukienkę oczy. Dolna warga dziewczyny lekko drżała. Chciałem spytać co się stało, lecz nagle zaczęła mówić.

- Założyłam tę sukienkę na pierwsze spotkanie z Hansem. Spacerowaliśmy wtedy po parku. Dał mi białą różę, pamiętam, że się wtedy zdenerwowałeś - zaśmiała się przez łzy. Rzeczywiście pamiętałem tą cholerną sukienkę. Tamtego dnia wyglądała naprawdę pięknie. Zachwycająco. I chyba była szczęśliwa. 

Delikatnie zabrałem sukienkę z jej rąk. Ostrożnie ją złożyłem i położyłem na dnie szafy. Nie chciałem by wspomnienia wracały do niej za każdym razem gdy tylko otworzy szafę. Musiała się od nich wreszcie uwolnić, chociaż troszkę. Gdy obróciłem się w jej stronę otarła łzy i przywołała na usta słaby uśmiech. 

- Może lepiej będzie jak założę coś innego - zaśmiała się smutno. Pokiwałem głową ze zmartwionym uśmiechem. Złapałem za mundur i poszedłem się ubrać. Gdy wyszedłem z łazienki Kamilla była już w kuchni pijąc kawę. Miała na sobie ciemnozieloną, plisowaną spódnicę i beżowy sweter. Na mój widok wstała, złapała za torebkę i popędziła w stronę drzwi. Pocałowała mnie w policzek i poklepała po plecach.

- Ja już wychodzę, możesz dopić moją kawę. Nie zapomnij zamknąć drzwi i wracaj szybko - zniknęła za drzwiami zanim zdołałem się odezwać. Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do okna wychodzącego na ulicę. Poprawiła torebkę na ramieniu i szybkim krokiem ruszyła ulicą. Jej obcas wpadł w przerwę pomiędzy kostkami brukowymi, a ona potknęła się ledwo utrzymując równowagę. Stanęła prosto, poprawiła sweter i uśmiechnęła się do dwóch starszych kobiet stojących przy ścianie jednej z kamienic. Odwróciła się jeszcze w stronę okna i pomachała mi. Odpowiedziałem tym samym śmiejąc się w duchu. Ostatnie miesiące były ciężkie i nic nie zapowiadało, że ma być łatwiej. Wojna szła coraz gorzej, atmosfera w Polsce nie była zbyt ciekawa. W pracy miałem mnóstwo zmartwień i problemów, lecz jednego byłem pewien. Dopóki miałem ją przy sobie mogłem być pewien, że moje życie wciąż ma sens. 


To już koniec. Zakończenie nadeszło dość niespodziewanie, lecz wierzę, że zaspokoiło Waszą ciekawość. Po tych ponad 40 rozdziałach przyszedł czas podziękowań. Dziękuję wszystkim Czytelnikom za wytrwałość i cierpliwość, zwłaszcza w okresach kiedy długo mnie tutaj nie było. To była naprawdę niesamowita podróż i cieszę się, że mogłam ją z Wami dzielić haha. Brzmi to jak te oklepane teksty wielkich pisarzy, które umieszczają na końcach książek ale całkowicie szczerze muszę Wam powiedzieć, że właśnie takie teksty najlepiej opisują to co czuję ze świadomością, że stało się, ukończyłam kolejną książkę. Mam nadzieję, że fajnie Wam się to czytało i zakończenie chociaż w małym stopniu zaspokoiło Wasze oczekiwania. Ja jestem z niego całkiem zadowolona, choć muszę przyznać, że śmierć Hansa była dla mnie bardzo trudna do przebolenia haha. Jeszcze raz Wam wszystkim dziękuję i, mam nadzieję, do zobaczenia w moich kolejnych (lub poprzednich ;)) książkach. Dzięki, dzięki, dzięki!

Requiem [zakończone]Where stories live. Discover now