Nowy świat

1.1K 94 1
                                    

Obudziłam się w momencie, gdy koła czarnego samochodu zaczęły podskakiwać na kamienistym podłożu warszawskiego rynku. Uchyliłam powieki i omiotłam plac zachwyconym wzrokiem. Zachodzące słońce nadało niebu bajeczny kolor, który w połączeniu z lekko podniszczonymi kamienicami tworzył obraz jakby wyjęty z filmu. Karl siedzący obok mnie leniwie otworzył oczy i wyjrzał przez okno.

- Witaj Warszawo - wymamrotał sennie przecierając zmęczone oczy.

W momencie, w którym tylko auto się zatrzymało natychmiast otworzyłam drzwi i wyskoczyłam z samochodu. Ciepłe, wieczorne powietrze przyjemnie otoczyło mnie z każdej strony. Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powietrze z uśmiechem na ustach. Spodziewałam się, że Warszawa pełna będzie smutnych i przybitych ludzi, zastałam jednak coś całkowicie innego. Niektórzy z Warszawiaków naturalnie właśnie tacy byli, przygnębieni, lecz z pewnością nie byli to wszyscy mieszkańcy tego miasta. Wśród tych ponurych jednostek widziałam naprawdę dużo uśmiechniętych osób. Miałam wrażenie, że uśmiechem starają się odpędzić przytłaczającą, wojenną atmosferę. Wśród Polaków widziałam też mnóstwo moich rodaków. Niemcy w idealnie skrojonych mundurach poruszali się po ulicach dumnie i pogodnie. Widziałam ich jeżdżących na rowerach, motocyklach, chodzących w małych grupach lub samotnie, nie raz z jakąś kobietą. Wyglądali niczym dumne koguty w otoczeniu stłamszonych kur.
Szofer wysiadł z samochodu i wyjął moją niezbyt pokaźną walizkę z bagażnika. Odebrałam ją od niego uśmiechając się z wdzięcznością. Karl również wyjął swój bagaż z samochodu i położył go przy swojej nodze. Spojrzał na mnie zmieszany.

- Dziękuję za opiekę w Lazarecie... - powiedział cicho. Opuściłam wzrok zawstydzona.

- Nie ma za co, naprawdę - odparłam cicho. Mimo odgłosów rozmów dookoła nas miałam wrażenie, że cisza jest wręcz przytłaczająca. Nawet nie spodziewałam się tego co ma się za chwilę wydarzyć...
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Hansa , lecz nigdzie go nie było. Zastanawiałam się czy zapomniał o moim przyjeździe. Pewnie miał dużo pracy i po prostu wyleciało mu to z głowy. Nie miałabym mu tego za złe, sama dobrze wiedziałam jak to jest być przygniecionym pracą.

- Nie ma go jeszcze, co? - spytał Karl mierząc wzrokiem rynek. Pokręciłam głową przecząco.

- Może zapomniał - dodałam cicho. Karl nie zdążył jednak odpowiedzieć bo nagle na rynek z jednej z uliczek wypadł Hans. W jednej ręce trzymał bukiet kwiatów, a w drugiej kieszonkowy zegarek. Rozejrzał się pospiesznie w poszukiwaniu mojej twarzy. Gdy jego wzrok natrafił na moją postać, uśmiechnął się. Ruszył w moją stronę szybkim krokiem poprawiając mundur. Ruszyłam w jego stronę z lekkim uśmiechem na ustach. W momencie, w którym się przy mnie znalazł od razu zaczął się tłumaczyć.

- Zasiedziałem się w pracy, a chciałem jeszcze zrobić coś do jedzenia. Nie zdążyłem się nawet przebrać - powiedział zdyszany. Spojrzałam na niego rozbawiona.

- Spokojnie, zdążyłeś - zaśmiałam się.

- Nieprawda, spóźniłem się trzy minuty - powiedział spogladając pośpiesznie na tarczę małego zegarka. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Prawdziwy był z niego Niemiec, to musiałam mu przyznać. Jego wzrok spoczął na stojącym za nami Karlu.

- Brandt, witamy z powrotem - roześmiał się. - Pamiętasz jak się szło na Strasse der Polizei? * ( nazwa alei Szucha od roku 1941 do 1946 ).

- Poradzę sobie - wymamrotał Karl i odwrócił się by odejść. Ostatni raz obejrzał się i spojrzał na mnie. Poczułam ukłucie żalu w sercu, lecz zignorowałam to. Niczego między nami nie było.

- Gdzie masz resztę bagaży? - spytał Hans patrząc na moją walizkę. Wzruszyłam ramionami rozbawiona.

- Mam tylko to - stwierdziłam lekko rozbawiona. Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.

- Zmieściłaś tam wszystko? - był widocznie zaskoczony i chyba myślał, że żartuję. W Lazarecie nie potrzebowałam zbyt wielu rzeczy. Ubranie dostałam na początku służby, nie korzystałam z kosmetyków ani nie miałam zbyt wielu wymyślnych strojów.

- Wzięłam wszystko. Koszulę nocną, kilka zestawów ubrań, szczoteczkę do zębów i tak dalej. Nie mam nic więcej - powiedziałam.

- A kosmetyki, sukienki?

- Nie potrzebowałam tego w Lazarecie - zaśmiałam się. Byłam trochę zawstydzona. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo nie pasuję do jego świata. Był ważnym niemieckim urzędnikiem, często bywał na bankietach, a ja nie miałam nawet wyjściowej sukienki. Musiałam przywyknąć, nie chciałam żeby się za mnie wstydził.

- Trzeba to zmienić. Jutro idziemy na zakupy - zawyrokował Hans. - Oczywiście jak dla mnie to niczego ci nie potrzeba, ale za niedługo wypada mi wyjście do teatru. Będzie tam mój szef i bardzo chciałbym żebyś poszła ze mną.

- Nie zawiodę cię - zaśmiałam się i udałam, że salutuję. Hans posłał mi jeden z tych pięknych uśmiechów, a ja poczułam jak moje kolana miękną. Miałam do niego słabość.
Mężczyzna wziął mnie pod ramię i poprowadził ulicą. Ostatnie promienie słońca oblewały Warszawę tworząc niesamowitą atmosferę. Gdybym tylko umiała malować uchwyciłabym ten widok na płótnie.
Przy ścianie jednej z kamienic siedział starszy mężczyzna ze skrzypcami. Wygrywał wolną i klimatyczną melodię, która naprawdę mi się spodobała. Przystanęłam by chwilę posłuchać. Dźwięki skrzypiec wypełniały mnie od środka przynosząc spokój. Stałam tak przez chwilę wsłuchując się w piękną melodię. Przed staruszkiem leżał czarny kapelusz przeznaczony do zbierania pieniędzy. Był pusty. Spojrzałam na Hansa. Stał obok mnie zamyślony.

- Masz jakieś pieniądze? - spytałam patrząc na jego profil. Odwrócił się w moją stronę i wyciągnął portfel z kieszeni płaszcza wręczając mi go jakby nigdy nic.

- Nic mu po pieniądzach, mam tam gdzieś kartki żywnościowe - powiedział wciąż trochę nieobecny. Otworzyłam portfel i wyjęłam zwitek kartek. Wyciągnęłam kilka z nich i podeszłam do starszego mężczyzny. Wsadziłam zwinięte kartki do kapelusza. Staruszek podniósł głowę i spojrzał na mnie z wdzięcznością.

- Dziękuję pani bardzo - powiedział cicho. Uśmiechnęłam się delikatnie nie wiedząc jak mogę mu odpowiedzieć. Nie znałam ani jednego słowa po polsku i spodziewałam się, że będę musiała się go nauczyć. Wróciłam do Hansa i pozwoliłam by mnie objął. Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę jego mieszkania. Ludzie zaczynali znikać z ulic, a dookoła panowała coraz większa cisza przerywana niekiedy salwami śmiechu lekko pijanych Niemców idących za nami. Wydawało mi się, że kompletnie nie pasują do wieczornej Warszawy, która już od pierwszych chwil tutaj spędzonych kojarzyła mi się ze spokojem i niezmąconą niczym ciszą. Miałam wrażenie, że noc jest dla Warszawiaków czasem wytchnienia, odpoczynku od trudów życia codziennego. Dla kogo z resztą nie jest...

Requiem [zakończone]Where stories live. Discover now