➫Teraz żałuje

852 107 11
                                    

Pers:Dylan ♡

-Dobra,dobra teraz cicho i po kolei. Dobrać się w pary.-rozkazała ciotka Nancy. Wszyscy zaczęli kogoś szukać.Wyszło tak,że ciocia idzie z moją mamą, Scott z Matheo a mi no pozostała Lydia. Wiecie chciałbym pójść do niego sam,dlatego powiedziałem,że my wchodzimy ostatni.Dziewczyna się trochę burzyła i miała wonty, ale ostatecznie się zgodziła. Mam plan. Kiedy Lydia wyjdzie to ja zostanę i zamknę drzwi i tym sposobem będę z nim sam na sam. Ze śpiącym bo śpiącym, jednak nie zmienia to faktu,że tam jest.

-Okej idziemy,zostawimy otwarte drzwi.-Kobiety weszły do środka. Siedziałem na wprost do wejścia pokoju, więc widok mam idealny. Zobaczyłam wymęczonego, śpiącego, bladego blondyna, którego ręce są owinięte bandażami. Najprawdopodobniej ma szwy. Mama usiadła po jednej stronie, Nancy po drugiej. Od razu złapała delikatnie rękę syna i uśmiechnęła się słabo mimo łez jakie właśnie roniła. Są to łzy... Łzy szczęścia. Nie rozumiem czasami ludzi, którzy płaczą mimo tego, że są szczęśliwy... Ma to jakiś sens? Łzy są oznaką smutku,bólu. Przynajmniej tak mi tłumaczono. Wychodzi na to, że jeszcze szczęścia. Pokręcone to, prawda? A może po prostu ja jestem inny niż wszyscy i nie dość, że sprawiam problemy najbliższym, nie świadomie czasem świadomie robię im krzywdę tak naprawdę nie chcąc tego. Czy wy też mieliście kiedyś tak, że czuliście się bardzo nie potrzebni? Czuliście się ciężarem dla innych? Niebezpieczeństwem dla przyjaciół?Czuliście potrzebę zniknięcia daleko w pizdu, najdalej od ludzi,bo nie chcesz nikogo więcej z krzywdzić? Nie chcieliście od izolować się od świata, od rzeczywistości, zamknąć w jakimś bunkrze? Ja tak mam... A wiecie dlaczego? Bo spierdoliłem po całości.Właśnie straciłem kogoś na kim mi zależy. Już dawno z głupoty to zrobiłem,ale on nie ma pojęcia, że jedyną rzeczą jaką żałuję to zostawienie go. Opuszczenie w momencie kiedy najbardziej mnie potrzebował. W dodatku wyrządziłem mu tyle krzywdy... Dlatego teraz muszę wziąć się w garść, ogarnąć i wyjść na prosto. Żadnego gnębienia, żadnego krzywdzenia,bicia,popychania,zamykanianic. Może na początku, ale tylko troszeczkę...oczywiście tylko wyzwiska. Nie chcę od razu na start jak się obudzi mówić, że w magiczny sposób się zmieniłem i, że wciąż jest najważniejszą osobą w moim życiu i też to, że nigdy nie przestałem...

-Dylan, Lydia, teraz wy. - poinformował Scott.
Co tak szybko zleciało? Wtf? Dobra... Dokończę potem moją przemowę aka myśli,jak tam chcecie. Pamiętajcie jeszcze, żeby najpierw myśleć potem robić i robić rzeczy, które nikogo nie skrzywdzą, bo tym sposobem samych siebie krzywdzicie. Uwierzcie raczej nie ma nic fajnego w gnębieniu innych... Przyznaję kiedyś sprawiało mi to przyjemność. Może dlatego, że ludzie za to mnie lubili? Dlatego, że nie chciałem aby mnie odrzucili i ze mnie się śmiali? Boję się odrzucenia i nie akceptacji ze strony innych. Zawsze chciałem być kimś fajnym, tym najlepszym w całej szkole,tym fajniejszym... Każdy cię zna i mówi hej,każdy wie kim jestem i ma do mnie szacunek, bo się boi. Jesteś gwiazdką. Fajne uczucie... Ale tylko na chwilę.Bo powiedzcie czy sława i popularność jest ważniejsza od prawdziwej miłości? od prawdziwych uczuć i najwspanialszych przyjaciół?Jednego, dwóch... Ale jednak przyjaciół,którzy są! Są, bo są prawdziwi. Z dwustu osób na Facebooku, którzy podają się za twoich kumpli od siedmiu boleści, zostanie jeden albo dwóch. Tylko ta dwójka ci pomoże w problemie, a reszta? Wyjebane na ciebie. Zapomną jak tylko spadniesz z rankingu na 'najpopularniejszy w szkole'.Tacy to niby 'przyjaciele'. Laski do ciebie lecą i się srają jak najgorsze dupolizy świata. Puste wytapetowane plastiki,którym chodzi tylko i wyłącznie o popularność.

-Dylan?! chodź już.- Poczułem dotyk rudowłosej na swoim ramieniu.Potrząsnąłem głową,po chwili kiwając nią na znak zgody wstałem z krzesła i wolnym krokiem ruszyłem w stronę pomieszczenia.

-Hej...kochanie będziemy czekać w samochodzie.- Odwróciłem się w stronę mamy.

-Yhm,dobrze za parę minut wracam i możemy jechać.-Kobieta pokiwała głową i wyszła wraz z ciotką na zewnątrz. Wessałem głośno powietrze do płuc,po czym wszedłem do środka.

Pers:Matheo

-Scotty.- zagadałem siedzącego ledwo żyjącego chłopaka obok.

-Nom?- spytał opierając głowę o moje ramie.Wywróciłem oczami ,po czym lekko się uśmiechnąłem.

-Musze już iść...ja mam ,ten no...wizytę! tak wizytę.-zacząłem ściemniać.Muszę do kogoś lecieć. Do mojej małej,słodkiej kruszynki. Nikt nie wie o tym,że przychodzę do niej i się nią opiekuje.Nawet Brad. Przywiązałem się do niej tak mocno,że czasem mam wrażenie i czuję jakby była moja.

-Wizytę? jaką wizytę?- usiadł normalnie i pokierował na mnie wzrok.

-U lekarza, a jaką?- wywróciłem oczami.

-No okej...czyli co? widzimy się po weekendzie w szkole.- Pokiwałem głową na tak. Wstałem i podałem rękę brunetowi aby wstał. Zrobił to.Dopiero wtedy go przytuliłem na pożegnanie.

-Kuruj się młody! jak co to możesz pisać do mnie w każdej chwili!-krzyknąłem przy wyjściu. Chłopak uśmiechnął się i pomachał ręką.Odwróciłem się i wybiegłem ze szpitala gnając do domu państwa Collins.

Pers:Scott

Stałem i uśmiechałem się do Matheo do momentu,w którym nie wyszedł.Od razu mój uśmiech znikł.Zacząłem się zbierać. Sranie w banie kurwa! do lekarza jasne,jasne,mnie nie oszuka pizduś jeden. Postanowiłem,że pójdę za nim i będę go śledził. Ubrałem kurtkę i co tam jeszcze miałem,po czym zapukałem do drzwi sali Toma.

-Trzymaj się Tom... Odwiedzę cię jutro, ale teraz muszę pilnie coś załatwić. - Odezwałem się do blondyna, który i tak pewnie mnie nie słyszy. Jutro go odwiedzę i przyniosę jakieś słodycze, albo gry.

-Hej Lydia,ja już jadę sorry nie odwiozę cię ruda.Pojedziesz se autobusem, pa!- rzuciłem na pożegnanie i szybko wybiegłem ze szpitala nie chcąc tracić minuty dłużej. Już ja się dowiem co ten słodki idiota ukrywa. Nikt nie będzie okłamywał Scotta McCalla!

ᴜʟυвιenιec тyrana ♡ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz