23

3.7K 93 11
                                    

To już jutro. Dwudziesty czwarty maja. Cholerna czwarta rocznica ich śmierci. Dziś razem z naszymi przyjaciółmi jedziemy do Seattle, na cmentarz. Za cztery dni kończy się wyzwanie. Za dziewięć dni będę w związku z Aaronem dwa miesiące.

Ostatnie dni były przygnębiające, kupowanie biletów, pakowanie, szkoła, wspólne wieczory, wspominanie... Przypomniały nam się wspaniałe chwile. Teoretycznie zginęli osiemnastego maja cztery lata temu, ale pochowaliśmy ich sześć dni później.

Mamy być za około godzinę na lotnisku. Za około dwie i godziny mamy czterogodzinny lot. Niestety z przesiadkami. Zaczynamy na lotnisku w Houston, stanu Teksas i lecimy do Denver, które jest w stanie Kolorado. Natomiast z Denver prosto do Seattle.

Biorąc pod uwagę, że jest jedenasta rano, samolot mamy o dwunastej czterdzieści to o jakiejś trzeciej po południu będziemy w Denver, przerwa i o czwartej dwadzieścia mamy lot do Seattle. Co za tym idzie kolejne trzy godziny latania, więc mniej więcej będziemy tam około siódmej wieczorem. Godzina drogi z lotniska do starego domu czyli będziemy tam po ósmej.

W Seattle zostajemy do dwudziestego siódmego maja, ponieważ dwa dni później Benjamin, Aaron i Mike zaczynają treningi do meczu, który będzie trzy tygodnie później, ale jadą trzy dni przed żeby poznać miejsce i wracają dzień przed zakończeniem roku szkolnego.

- Melissa do jasnej cholery za dziesięć minut wyjeżdżamy! – krzyknął Olivier z dołu – masz cztery minuty, żeby zejść na dół z walizką!

Popatrzyłam na zegarek, faktycznie powinnam była być już na dole. Dopakowałam kilka rzeczy do plecaka podręcznego, wzięłam walizkę i zeszłam. Prawie się wywracając. Ja i moje jebane szczęście. Ubrałam buty i czekałam na chłopaków. Chwilę później usłyszałam klakson samochodu, co oznaczało, że reszta już jest. Nie wiem jakim cudem wszyscy się tam zmieścili, ale Aaron na lotnisko miał jechać z nami.

***

Przeszliśmy przez odprawę, a nasze walizki były już zapakowane. Kierowaliśmy się w stronę samolotu, oczywiście szłam za rękę z Aaronem bo dalej „udawaliśmy" parę.

- Hmm, gdy wrócimy wasze wyzwanie się kończy – powiedział Mike – jak wrażenia?

- Mike do cholery lecimy, żeby wspominać zmarłych a nie rozmawiać o wyzwaniu – powiedziała Ivie, a każde z „rodzeństwa Marshall" w tym ja zaczęło coś mówić, ale ja się przebiłam

- Iv, cieszę się, że o tym pomyślałaś – przerwałam – ale nie musimy być cicho, pogrążeni we własnych myślach – spojrzałam na nią – a jeśli chodzi o wyzwanie to fajnie, zaczęliśmy się dogadywać i w ogóle. W sumie cieszę się z niego.

Aaron spojrzał na mnie i się uśmiechnął i zaczął mówić.

- Ja też się cieszę z niego, fajne doświadczenie, dogadujemy się świetnie i ogarnąłem, że Melissa nie jest taka sztywna, głupia i inne, tak jak sądzi Margharet. Mimo, że nie pokazywałem tego to ją lubiłem i nic do niej nie miałem, a nawet w tej sytuacji co ta szmata jeździła po Mel i waszych rodzicach, a ona wybiegła z lekcji – o chuj chłopaki nie wiedzieli – to się martwiłem i ulżyło mi jak ją zobaczyłem całą i zdrową, chociaż nie do końca...

Weszliśmy do samolotu i zajęliśmy miejsca, za dziesięć minut lecimy...

- Że co proszę? – spytał Nath – dlaczego my nic o tym nie wiedzieliśmy?

- Nie mów mi, że wtedy...

- Skończmy ten temat – powiedziałam

- Pasujecie do siebie – powiedział Olivier – nie było widać, że udajecie.

Girl with problems *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz