Chapter 41

5.8K 215 291
                                    

Niedziela po wydaleniu Rona przyniosła niefortunne wieści dla Prefekt Naczelnej i dwóch Prefektów Gryffindoru z siódmego roku w formie spotkania z McGonagall i Dumbledore'em podczas lunchu.

- Usiądźcie, usiądźcie - powiedział Dumbledore poważnie trzem uczniom. McGonagall siedziała już w mahoniowym krześle z prostym oparciem, które wyglądało na dość niewygodne.

Trzej uczniowie wymienili spojrzenia i postąpili naprzód. Parvati wyczarowała sobie ładny, pluszowy czerwony fotel obok McGonagall. Harry wyczarował pasujące niebiesko-zielone fotele dla Hermiony i siebie, i cała trójka usiadła. Pojawił się przed nimi talerz kanapek i obie dziewczyny wzięły jedną. Harry jednak spojrzał na dyrektora. - Nie chcę być niegrzeczny, proszę pana, ale do czego nas potrzebowałeś? - zapytał kruczowłosy młody człowiek.

Dumbledore westchnął. - Dziś rano dostałem list od ministra o nadchodzącym procesie pana Weasleya. - Przestał mówić, by powoli napić się herbaty, jakby sprawdzając ich cierpliwość.

Harry grał w swoją grę. - List, proszę pana?

- Tak.

- A co, proszę pana - kontynuował Harry, kiedy Dumbledore tego nie zrobił - mogło być w liście, co mogłoby nas martwić? - Uznał, że jeszcze bardziej nienawidzi błysku w oczach Dumbledore'a, gdy mężczyzna ukrywał informacje. - Mam na myśli, że jeśli chodzi o śmierć Rona, to raczej nie sądzę, że kogoś z nas by to obchodziło. No może Herm, skoro będzie musiała powiedzieć swojemu dziecku. Jeżeli chodzi o to... - dodał Harry po namyśle - to chyba powinienem tu być, będąc ojcem chrzestnym i tym podobne. Dlaczego Parvati tu jest, nie mam najmniejszego pojęcia. O ile mi wiadomo, w końcu Gin jest matką chrzestną. - Bezmyślnie rozejrzał się po pokoju. Hermiona śmiała się cicho zza kanapki, podczas gdy zarówno Parvati, jak i McGonagall najwyraźniej starały się nie śmiać. Dumbledore uśmiechał się szaleńczo.

- Teraz, panie Potter, to było chyba trochę za dużo, nie sądzisz? - zapytał dyrektor tak poważnie, jak to tylko możliwe, z błyskiem w oczach i uśmiechem na ustach.

Harry wzruszył ramionami. - Nie.

- Harry, jesteś takim dupkiem. - Hermiona zachichotała. - Dyrektorze, co ten list ma wspólnego z nami, proszę?

Uśmiech Dumbledore'a zniknął. - Proces Weasleya odbywa się w środę, osiemnastego. Wasza trójka została zaproszona na świadków przeciwko niemu. Będziecie mieli cały dzień wolny od zajęć i wyjdziecie bezpośrednio po śniadaniu. Wasz powrót zależy od tego, jak długo trwa proces. Oczywiście pójdę z wami.

- A profesor McGonagall, proszę pana? - zapytała cicho Hermiona. - Była też w pokoju.

- Nie możemy zostawić szkoły bez dyrektora lub wicedyrektorki, panno Granger - powiedziała poważnie McGonagall. - Poproszono mnie o przyjazd, ale to po prostu niemożliwe.

- Nie mogłeś dać innemu nauczycielowi kontroli nad szkołą, gdy was nie ma? - zapytała Parvati. - Innego wicedyrektora?

- Nie ma takiego - odpowiedziała McGonagall.

Harry próbował nie powiedzieć im dokładnie, jak głupie było takie coś. Jednak Mroczny Zakon miał tylko jedną osobę, która przejmie kontrolę nad Śmierciożercami lub Juniorami, jeśli ich przywódcy zostaną w końcu zabici.

Ach tak, ale mamy dwóch liderów, Harry. O to chodzi. Tom odpowiedział na tę myśl.

- Oczekuje się, że wasza trójka będzie nosić dobre ubranie. Szaty wyjściowe wystarczyłyby - głos Dumbledore'a przyciągnął uwagę Harry'ego z powrotem do prawdziwego świata.

PorzuconyWhere stories live. Discover now