20

1.1K 107 246
                                    

Dojechanie do Sokho zajęło im cały dzień. Byli zmęczeni, ale nie było wyjścia. Musieli tam w końcu dojechać. Dlatego kiedy zobaczyli na wzniesieniu jasne światła i wybrzeże nie mogli zatrzymać radości. Tak blisko do wolności...
San zatrzymał samochód tuż przed granicą miasta i wysiadł. Znajdowali się na półce skalnej pewien kawałek od głównej drogi.

- San?- Krzyknął za nim Wooyoung ze środka samochodu.

Nie odezwał się wbijając wzrok w migające światła budynków. Usiadł zadumany na suchej trawie pozwalając by nogi zwisały mu z klifu.
Jung zmartwiony jego dziwnym stanem wysiadł wyciągając klucze ze stacyjki i podszedł do chłopca powoli.

- San, coś się stało?

Choi podniósł na niego wzrok.

- Wooyoung, zobacz. Tam jest nasza ostatnia szansa. Na tym morzu unosi się właśnie statek, który może nas zabrać do nowego życia.

- Wiem o tym San, po to tu jechaliśmy.

- Ale czy... Czy jesteśmy na to gotowi?

- O czym ty mówisz?- Jung usiadł obok niego okrywając się kurtką, która była od dzisiaj jego trofeum.

- Pamiętasz jak mówiłem ci, że po wyjeździe do Rosji będziemy mieli swój upragniony spokój? Może ty tak, ale ja nie.

- San...

- Posłuchaj Woo, zrobiłem coś bardzo złego i obawiam się, że to nigdy ode mnie nie odejdzie. Nawet jeśli się od nich uwolnię.

- To nieprawda, jesteś bardzo dobrym człowiekiem.

- Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego cię uratowałem? Jasne, że tak. Nawet kilka razy mnie o to pytałeś. Gdy to robiłem nie miałem jakiegoś dużego planu. Po prostu coś mi kazało, o tutaj- wskazał na serce.- Nigdy nie myślałem, że znajdę w tobie tyle spokoju, ale jesteś dla mnie bardzo ważny Woo.

- Ty dla mnie też San.

- I tu się pojawia problem. Zanim faktycznie tak stwierdzisz uważam, że powinieneś o czymś wiedzieć. O nocy, w którą cię poznałem. Mieliśmy wtedy zlikwidować jakiegoś typa, który wisiał szefowi sporo kasy i nie chciał jej pokojowo oddać. Jego czas się skończył i mieli go zastrzelić, dostaliśmy cynk, że będzie w tym kasynie i tak oto powstała cała akcja. Miałem wtedy tylko pilnować tyłów i dać znać jak wyjdzie zanim zdążą go wykończyć w środku. Czekałem, aż usłyszałem strzał, zgodnie z planem pobiegłem wtedy im na pomoc, w razie gdyby coś wymknęło się spod kontroli. Było nas sześciu na sali, wymieszani między tłumem. Okazało się, że strzał nie był nasz,  musiał nas przejrzeć, jego ludzie rozbroili niemal wszystkich. Gdy wbiegłem na sam środek całej akcji Hyunjin rzucił mi pistolet z piętra wyżej, który ze stresu ledwo złapałem. Sekundę przed tym jak złapali i jego trzymając go mocno za ręce. Stałem naprzeciw napastnika, który śmiał się wtedy triumfalnie podczas gdy ja prawie mdlałem ze stresu. Wiem, że to do mnie nie podobne, ale nigdy wcześniej nie zabiłem człowieka. Hyunjin krzyczał, ale nie mogłem, nie potrafiłem. On się z nami bawił, uciekł mi sprzed nosa, jego ludzie zrobili to samo zostawiając nas bez broni i szans na odwet. Gdy tylko się uspokoiło i wyszliśmy na tyły by zwiać zanim pojawi się policja,  Hyunjin podbiegł do mnie mówiąc, że zepsułem jedyną szansę, szef będzie wściekły i...- Zrobił przerwę zanim zaczął mówić dalej.- Krzyczał na mnie popychał mnie. Zaczął mnie podpuszczać żebym strzelił, żebym pokazał co umiem. Wyzywał mnie i mówił, że do niczego nigdy się nie nadałem. I strzeliłem.

Cisza zapadła przerywana tylko przez podmuchy wiatru. Wooyoung domyślał się już dalszego rozwoju sytuacji.

- Nie chciałem tego robić, ale nienawidziłem go za to co zrobił, jak mnie poniżał, jak wyzywał. To był przypadek chociaż wtedy naprawdę tego pragnąłem. Upadł bez życia, a dowodem na to była szkarłatna krew pojawiająca się od spodu. Strzał musiał przyciągnąć uwagę reszty, spanikowałem i zacząłem uciekać. To był wyrok, za zabicie Hyunjina odebraliby mi życie, musiałem uciekać. Byłem w szoku Jung. Strzelali do każdego po drodze by tylko dosięgnąć mnie,  to brzmi nierealnie, ale byłem od tamtego momentu dla nich wrogiem do zlikwidowania za wszelką cenę. Chan był wściekły, był blisko Hyunjina i nikt nie mógł go zatrzymać. Jestem pewny, że przeze mnie zmarło wtedy masę niewinnych ludzi.
Wtedy wpadłem na ciebie, bezbronny, wystraszony i... Skoro odebrałem komuś życie chciałem też jedno uratować. Wiem, że to nigdy nie zwróci mi honoru ani nie cofnie tego co zrobiłem, ale musiałem spróbować. Nie chciałem żebyś zginął więc cię zabrałem.

Wooyoung siedział jak sparaliżowany czując coraz większy chłód na plecach. San zabił człowieka, San odebrał komuś życie, Choi San jest mordercą.
Ale go uratował, tak?  Ocalił mu życie, czy to sprawiedliwe teraz traktować go  jak przestępcę? Kochał go ponad wszystko.

- To jest brud, którego nigdy nie zmyje z własnych dłoni Wooyoung. Nigdy nie przestaje się być mordercą.

- Zabiliby mnie gdyby nie ty.

- Całkiem możliwe, ale nie o to tu chodzi. Chciałem żebyś to wiedział zanim będzie za późno. Chciałem żebyś słyszał to ode mnie, nie od gazet, które zapewne już o tym napisały. Gdy patrzę na to miasto widzę drogę ucieczki, ale tylko dla ciebie. Chciałem żebyś przeżył Woo, żebyś mógł prowadzić dalej własne życie. Dla mnie to nie jest ucieczka, to tylko życie w związaniu. Ja nigdy się od tego nie uwolnię.

Cisza. Patrzył na niego ze łzami w oczach.

- Wooyoung, powiedz coś błagam!

Jung nie odpowiedział, zamiast tego wstał. San zrobił to samo, ale najwyraźniej Wooyoungowi się nigdzie nie spieszyło. Stał tak wbijając wzrok w migające światła.
Zwrócił twarz do Sana, który niecierpliwie czekał na odpowiedź.

- To będzie nasz sekret San.

- Ale...

Nie zdążył nic powiedzieć gdy Wooyoung zbliżył się do niego w jednej sekundzie i ujmując jego twarz w dłonie i całując nieśmiało.

Wiatr wdzierał się pod ich ubrania gdy stali na krańcu świata gdzie była ich ostatnia szansa na życie. Światła oświetlały ich złączone twarze.
Pocałunek nie był gwałtowny, szorstki i intensywny jak wcześniej gdy był pod wpływem alkoholu. Nie był też agresywny jak ten gdy gryzł skórę na jego szyi. Był powolny, delikatny, niczym trzepot motylich skrzydeł na wietrze. Ale ten mały ruch też mógł wywołać burzliwy wiatr, który pojawił się w klatce piersiowej młodszego.

Nie był taki sam jak wtedy, nic nie było dyktowane pożądaniem czy wyładowaniem emocji. Tylko szczery pocałunek, nie wiedział jeszcze dlaczego to robił. To i tak więcej niż jakiekolwiek jego skryte marzenia. Usta Sana były miękkie i wcale na niego nie napierał. Wręcz przeciwnie- dawał mu wybór, jakby w każdej chwili mógł się odsunąć. Nie ruszał się zaskoczony tym wszystkim, w końcu nigdy wcześniej nic nie wychodziło z intencji Junga. Wtedy San przejął inicjatywę łapiąc chłopca w pasie by przyciągnąć go do siebie jeszcze bliżej. Oderwali się od siebie gdy brakowało im już powietrza. Wooyoung wbijał w niego wielkie, błyszczące oczy, dyszeli ciężko nie odrywając od siebie wzroku.

- Demoralizuję cię- w końcu powiedział cicho San czując, że w końcu ktoś go akceptuje nawet jeśli zrobił źle.

- Nie mówiłem, że mi się to nie podoba.

Uśmiechnęli się oboje stojąc tak na krańcu klifu.

- Wybaczasz mi?

- Wybaczyłbym ci wszystko- mówił jak oczarowany.

San złapał go za dłoń i uniósł wysoko zwracając się twarzą do migoczącego miasta. Silny wiatr zawiał tak, że ich włosy zaczęły tańczyć w dziwnym tańcu wolności. Uśmiechnięci czekali na to co przyniesie im jutro.

Wooyoung czuł się wtedy jak w amoku bo nie umiał odróżnić realiów od snu. Kochał go tak mocno, nieistotny był nawet fakt, że nie wiedział czy San czuje to samo.  Nie miał nawet pojęcia czy Choi w ogóle traktuje jego czyny w ten sposób. Czy dobrze odbiera jego zachowanie. W końcu już kiedyś całował się z kimś kogo nawet nie kochał.

Gdyby San tylko wiedział jak dużo czuje do niego zawstydzony chłopiec.

Gdyby tylko...
Może wtedy nie dopuściłby do tego co dopiero miało się stać.

*

W sumie slabo wyszło, ale może się ucieszycie XD

Mam nadzieje, że teraz cala historia Sana nabiera sensu.

Ale to jak najbardziej nie jest końcówka książki!

Good lil boy  ° WoosanWhere stories live. Discover now