Epilog

1.6K 131 300
                                    

Na świecie istnieją ludzie, którzy urodzili się nieść miłość innym. Nawet jeśli sami nigdy jej nie doświadczają.

Seonghwa nie żył, ale nie oznaczało to, że pamięć po nim zniknęła. San nigdy by do tego nie dopuścił.  Zabrał jego ciało do Seulu i pokazał każdemu, że o bohaterach nie można zapominać. Wszystko co miał Park było teraz Sana, ale on nie mógł patrzeć na jego dom bez nawracających napadów płaczu. I Woooyung to zrozumiał.

Dlatego sprzedał posiadłość by kupić dom w miejscu, z którym miał same dobre wspomnienia.

W momencie, w którym zginął Eden skończyła się era potęgi rządzącej ulicami Seulu wiele lat. Skończyło się też życie Sana związane z nim.
Gdy po raz ostatni był w Seulu spotkał na swojej drodze kogoś, kogo niegdyś bardzo dobrze znał.

Taeyang popatrzył mu prosto w oczy gdy oboje stanęli po dwóch krańcach ulicy. Tamtej nocy wiele wspólników Edena uciekło zapominając o jego istnieniu by uniknąć kary. Takowa nigdy do nich nie dotarła.
San wcale ich nie winił, zrobił niegdyś dokładnie to samo. Taeyang pokłonił się mu z daleka jakby na znak, że puszcza go wolnego. San odkłonił się nisko zanim poszedł swoją drogą i nigdy więcej nie widział go na oczy.

Miał teraz cały dobytek Seonghwy, ale nigdy nie sprawiało mu to żadnej radości. Brzydził się go rozrzucać.
Mieszkanie jakie posiadał różniło się bardzo od tego jakie sobie zawsze wyobrażał. Nie było też takie jakie miał Park.
Skromny dom na brzegu Morza Japońskiego poza granicami miasta wydawał mu się jedynym miejscem, w którym czuł spokój. Po tych wszystkich latach to właśnie on się mu należał.

Wooyoung za wszelką cenę chciał skończyć studia, które zaczął. Spotkał się z rodzicami i wszystko im wyjaśnił.
Prawie wszystko.

Odwiedził też Jongho śmiejąc się w oczy losu, że to właśnie przez jego durny pomysł tak bardzo zmieniło się jego życie. Ten myślał za to, że Wooyoung od dawna nie żył. Zupełnie jak Jung myślał o nim choć oboje żyli.

Uczelnie w Sokcho nie są tak dobre jak w Seulu, ale ta dwójka obiecała sobie już nigdy siebie nie zostawiać.
San namawiał go by zostawił naukę, byli przecież bogaci, ale Jung uważał, że zawsze trzeba mieć pewnego rodzaju zabezpieczenie.

O tym co wydarzyło się w Rosji nikt nie mówił w Korei. A śmiercią osób w palącym się starym budynku nikt się nie przejmował. Oni nie mieli rodziny, która by ich pamiętała.

To właśnie Sokcho było miejscem, które zawsze kojarzyło im się z dobrem. To tu przeżyli najpiękniejsze chwile swojego bardzo zawirowanego życia. Choć wiele z nich było dopiero przed nimi.
Patrzyli zawsze na ten sam zachód słońca, który towarzyszył im niegdyś w tym miejscu.

San znalazł swój spokój.
Po tamtej nocy nie musieli wiele mówić, oboje wiedzieli, że nic już ich nigdy nie rozdzieli. Wspólna droga była więc oczywista.
Ale nawet jeśli minęły lata oni nigdy nie potrafili zapomnieć. Zresztą, nawet tego nie chcieli. San często spoglądał na sygnet będący dowodem miłości Junga, której nie widział tak długo. A może nie chciał widzieć, a może bardzo dobrze o niej wiedział, nigdy nie dopuszczając jej do opcji.

San nigdy nie miał rodziny, żył jak bezpański pies, porzucony i niechciany. I choć żałował w swoim życiu bardzo wiele rzeczy cieszył się, że udało mu się od tego oderwać. To było marzenie Seonghwy, który namawiał go na to już przed laty. Czasem gdy nie mógł spać wpatrywał się w gwiazdy nad taflą morza siedząc na werandzie. Za każdym razem myślał wtedy czy Hwa widzi jak dobre ma życie i czy cieszy się, że to dzięki niemu wszystko się udało.

Uśmiecha się wtedy sam do siebie jakby przyjaciel dalej z nim był. Mieli sobie tyle do powiedzenia, ale nie mieli okazji o tym porozmawiać. Czas znajdzie dla nich bóg, gdy oboje znajdą się w tym samym miejscu.

Good lil boy  ° WoosanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz