Rozdział 11

204 23 3
                                    

Evans znudzony siedział w oknie dormitorium i patrzył jak uczniowie Hogwartu powoli kierują się do karoc ciągniętych przez Testrele, wtem zdał sobie sprawę jak bardzo szkoła cierpiała bez uczniów w sobie. W zaledwie kilka minut atmosfera zdała się bardziej zimna, a śnieg oraz ciemne mury zamku potęgowały osamotnienie, które czuło się w powietrzu. Luke jednak nie odczuwał tego zbyt dotkliwie, nie raz zdarzało mu się męczyć w gorszej aurze. Chłopak spojrzał na swoje kolana. Nie miał nic do roboty, a znudzenie w tej szkole mocno go irytowało. Spojrzał na książkę, która leżała na jego kolanach i zaczął ją kartkować ze znudzenia widząc tytuły tych "Rzadkich" magicznych przedmiotów i burczał pod nosem.

-Widziałem, widziałem, znam, i to też-mówił do siebie. Często tak robił. Tylko jego ojciec zwracał się do niego bezpośrednio lub w jego obecności, więc powiedzenie czegoś na głos i usłyszenia tego sprawiała mu przyjemność, do której, aż głupio było mu się przyznać. Nagle jego oczy zatrzymały się prawie w połowie książki, a Luke zawiesił spojrzenie na tytule. " Zwierciadło Ain Eingarp". Mała ilustracja zaraz pod tytułem pokazywało lustro w pięknie zdobionych ramach stojące na przeciw chłopca. Evans zmarszczył brwi.

-Bardzo śmieszne, Dumbledore-mruknął chłopak pod nosem i zaczął czytać o interesującym go przedmiocie.

Po pierwszym przeczytaniu....nie mogąc do końca zrozumieć znaczenie tych słów, musiał zacząć od początku....i jeszcze raz....i jeszcze raz....aż w końcu zdenerwowany rzucił książką o ścianę.

Nie było mowy, że to właśnie jest to....Jego marzeniem oraz przeznaczeniem powinno być służenie swojemu Panu. Nie wiedział kogo widział w tym lustrze i teraz obchodziło go to jeszcze mniej niż wcześniej. W złym humorze zszedł na dół by jak zawsze samemu zjeść posiłek. Kątem oka dostrzegł Thomas'a Adams'a oraz Ron'a Weasley'a, kilka metrów dalej. Szybko odwrócił wzrok nie chcąc na nich nawet patrzyć. Wtem poczuł ruch przy sobie. Spojrzał w bok dostrzegając czarnowłosego oraz Ron'a, którzy przysunęli się do niego.

-Hej-powiedział ten pierwszy.- Jestem Thomas Adams, a to mój....-zaczął jednak Luke nie dał mu dokończyć i pozostawiając swój obiad niedojedzonym odszedł ignorując ich. Nie miał zamiaru męczyć się ich obecnością. Na samym początku roku myślał, że będzie próbował udawać miłego....ale to nie miało sensu i tak wszyscy o nim zapomną. On miał tylko jedną....jedną osobę, która go nie zostawi jeśli będzie dobrym pionkiem....Voldemort...

Szedł powolnym krokiem w stronę dormitoriów. Za dwa dni zaczynały się już święta...a on już zaczął wprowadzać swój plan w życie. Jego ojciec....za niedługo odpisze mu....wiedział to....był tego pewny....mimo wszystko on wiedział o wiele więcej na temat szkoły, mimo że do niej nie chodził....

Evans dobrze pamiętaj ogromne nagłówki...Dumbledore ukrywał coś, co nie powinno należeć do niego, a jego Pan tego chciał....więc musiał....musiał to odnaleźć. Chciał się wkupić w łaski swojego Pana, a wtedy to jego ojciec będzie musiał się kłaniać przed nim.

Dreszcze przeszły przez jego ciało, a on opierając się o ścianę zaczął dyszeć. Te....runy...były tak denerwujące....Westchnął kilka razy i gdy ból lekko opadł zaczął iść dalej. 

Nienawidził czekać...nienawidził siedzieć i czekać....jednak okres jego męczarni dobiegał końca. Gdy jego Pan odzyska swoją moc, będzie mógł za nim dążyć....i dążyć, a za niedługo.....poczyni pierwsze kroki, musiał tylko znaleźć Kamień Filozoficzny.

***

Evans obudził się w lekkim otępieniu, jednak widząc rudzielca w swoim łóżku oraz ciemność zgadywał że ma jeszcze trochę czasu zanim będzie zmuszony iść na śniadanie i udawać, że te święta są przepiękne i szczęśliwe bo spędza je w Hogwarcie.

Warknął w myślach niewybredne przekleństwo. Wstał i biorąc ubrania udał się do łazienki. Zimny woda spływała po jego plecach, a on sam nie mógł się powstrzymać przed westchnieniem ulgi. Nie wiedział czemu, ale ostatnio....miewał coraz częściej ataki pieczenia na skórze. To go denerwowało, jednak nie mógł za wiele na to poradzić. Jęknął gdy uderzenie gorąca, aż zamroczyło do pomimo wody spływającej mu po plecach. Dopiero po kilku minutach był w stanie wyprostować się i wyjść spod prysznica.

Zmęczony samą udręką jego przekleństwa zszedł od razu na śniadanie by w kącie spokojnie zjeść....miał nadzieję, że tym razem żadna banda idiotów go nie za...

-Hej-zaczął czarnowłosy, który usiadł na wprost przed nim.- Jestem Thomas Adams, a to jest Ron Wesley-powiedział uśmiechając się przyjaźnie.

Brew Luke'a lekko drgnęła, a jego apetyt wyparował, jednak zanim zdążył wstać i odejść sowy wleciały do wielkiej sali zrzucając pocztę przed dzieciakami, tylko jedna z nich, czarno szara i ponura usiadła przed Evans'em i delikatnie ułożyła przed nim elegancko zapieczętowany list.

Chłopak nie przejmując się spojrzeniem dwóch intruzów otworzył kopertę i rozwinął list. Nie mógł nie zauważyć ich zaskoczonej min, która sprawiła mu delikatną satysfakcję.

-Co to?-zapytał Thomas.- Chiński czy co?

-Tak-Luke spojrzał na niego z wyższością.-Zaskoczony?

Irytacja na twarzy rudzielca wprawiła go w lepszy nastrój jednak dziwny błysk w oczach Adams'a, aż zagotował mu krew. Widział w nich coś na kształt podziwu i zainteresowania. 

Evans wściekły, uderzył rękami o stół.

-Powinieneś być wściekły, a nie patrzeć na mnie jak na cudotwórcę-krzyknął wkurzony. Czemu, żaden przytyk....żadne złe spojrzenie nie działało na tego dziwaka?! Zirytowany zielonooki wyszedł z Wielkiej Sali odprowadzany wieloma zdziwionymi spojrzeniami.-Co za irytujący....-warknął pod nosem.

Wtem na jego ramieniu pojawiła się ręka, a całe ciało Luke'a aż zadrżało. Spojrzał w tył dostrzegając nikogo innego jak Dumbledore'a.

-Luke-westchnął głośno, jakby odrobinę zmęczony.- Chyba musimy porozmawiać.

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now