Rozdział 18

163 21 12
                                    

Luke dumnym krokiem szedł przed siebie. W jego dłoni znajdował się czarny dziennik oprawiony w naznaczoną czasem, skórę. Jego pożółkłe strony jednak były idealnie czyste. Evans cieszył się, że w końcu nie tylko spotka swego Pana, ale również będzie mógł w końcu dokończyć swoją misję. Czekał aż pół roku, a teraz mógł w końcu rzucić się w stronę swojego Pana, pokłonić się mu i oddać to co do niego należy.

Nie mógł nagle wyjechać z Hogwartu, nawet na święta, bo wszystkie podejrzenia, szczególnie te o Ginny, zostałyby rzucone na niego i mimo, że Dumby wie o jego winie, to nie ma dowodu, ani cienia podejrzenia...po prostu...święty Mung ma kolejnego...stałego pacjenta.

Evans uśmiechnął się szyderczo, a nagły policzek w twarz wybudził go z tryumfu. Jego ojciec stał nad nim i wpatrywał się w niego z odrazą. Wzrok zielonookiego od razu zmętniał z nienawiści do tej osoby.

-Tak lepiej-mruknął Avery II i szedł dalej prowadząc chłopca wprost do sali tronowej.

Całe pomieszczenie było ciemne, okryte czarnym marmurem zbrukanym mroczną magią. Na samym środku znajdowało się schodkowe wzniesienie, a na nim czarny niczym smoła tron. Zielonkawe światło sączyło się z góry ledwo oświetlając najbliższe obiekty. Luke oraz jego ojciec uklęknęli przed wzniesieniem i pokłonili się postaci wygodnie siedzącej na swoim miejscu. 

Ciepły i zarazem surowy głos rozbrzmiał w sali.

-Cieszę się, że mogę cię już powitać...Luke-zaczął Vodemort.- Nie poznaliśmy się zbyt dobrze, gdy pierwszy raz zawitałeś w szkolę, mam jednak nadzieję, że moja poprzednia forma nie ubodła cię-powiedział lekko sarkastycznym tonem, jednak ku zaskoczeniu chłopca czekał na odpowiedź, która padła zaledwie kilka sekund później.

-Ależ nie mój Panie. Cieszę się, że wrócił Pan do pełnego zdrowia-zapewnił gorliwie, a jego serce zabiło mocniej. W końcu....w końcu się zacznie. Samotność ta przytłaczająca cisza wokół niego...to zniknie, a on będzie mógł podążyć dalej za Lordem.

Jego Pan spokojnym krokiem zszedł z podwyższenia, a Evans od razu wystawił przed siebie ręce z dziennikiem, nadal nie podnosząc wzroku na byłego Ślizgon'a. Voldemort zabrał spokojnie swoją należność i obejrzał go.

-Dobrze się spisałeś...cały magiczny świat usłyszał również o tej...Weasley...gazety huczą o tym jak jakiś uczeń doprowadził ją do..."amoku" i nie został ukarany....Szkoda....szkoda...jednak każdy zdrajca krwi zasługuje na taką karę...prawda, Luke?

-Tak mój Panie-odezwał się chłopiec praktycznie od razu.

-Cieszę się, że rozumiesz mój sposób myślenia chłopcze-mruknął zadowolony.- Jednak....nadal nie jesteś idealnym pionkiem...-mruknął, a zielonooki chłopiec pobladł, natomiast Avery II aż drgnął, na tą informację.

-D-dlaczego Panie? Wyszkoliłem go...-zaczął ojciec chłopca, ale ruch dłoni go uciszył.

-Problem jest w tym...-zaczął mężczyzna.-...że nie należy w pełni do mnie.

Tym razem i chłopiec i ojciec spojrzeli na swojego Pana, zaskoczeni. Nie należy? Przecież....tyle lat...treningów...on nigdy by go nie zdradził...nigdy...

Voldemort podszedł do chłopca i uniósł jego brodę, by ten spojrzał na niego. Dwunastolatek zamarł. Ta twarz...te oczy....były niczym wykute z kamienia. Jego ciemnobrązowe włosy układały się w idealną fryzurę okalając jego błękitne niczym ocean oczy. Młody wygląd nie zdziwił chłopca....ani trochę...jednak...jednak to podobieństwo to pewnej znienawidzonej przez niego osoby, aż pałało z twarzy jego Pana, mimo iż głos należał na pewno do Voldemorta.

-Twój policzek...-ciągnął Voldemort, przejeżdżając palcem po czerwonej odciśniętej dłoni ojca, na twarzy chłopca.- To najlepszy dowód, że twój ociec uważa się cię za swoją własność-mruknął.- A także runy, które są na tobie, również słuchają się jego....

W tym momencie Luke zauważył jak jego ojciec drży ze strachu. Dłoń Voldemorta pognała do swojej szafy, a zaraz po tym....zielona iskra Avady przeleciała przez starszego Evans'a obracając go w proch.

Luke...siedział i patrzył na prochy obok niego....to była osoba....która zginęła od jego Pana...najbardziej znienawidzona przez niego osoba...nie żyła....

Chłopiec spojrzał na Voldmemorta,, który patrzył się na niego z wilczym uśmiechem.

-Teraz należysz w pełni do mnie-powiedział. Zielonooki spodziewał się, że zaraz i jego spotka ten sam los, lub uderzy o ścianę za bycie marionetką kogoś innego niż swojego Pana, ale ten tylko pogłaskał go po włosach, a szaleńczy rechot wyrwał się z gardła czarnoksiężnika.

Mężczyzna przeszedł za plecy chłopca, ten jednak nie obrócił się za nim. 

-Mam dla ciebie kolejne zadanie-stwierdził praktycznie od razu.-...Jest pewna osoba, która powinna być gdzieś indziej....niż w Hogwarcie-oznajmił.- Jednak pewnie została upodlona...-rzekł, a jego różdżka przejechała po plecach chłopca, jakby Voldemort jedynie droczył się z chłopcem i chciał go wystraszyć.- Thomas Adams....chcę by przede mną klęczał zupełnie jak ty-warknął, a Luke wyraźnie się spiął.

-Cz-czy mogę wiedzieć dlaczego P-Panie?-zapytał się chłopiec, zaskoczony i jednocześnie...zazdrosny. Nie miał być on jedynym pionkiem?

-Aż spokojnie-zaśmiał się mężczyzna, wyczuwając te obawy w chłopcu.- On jedynie jest mi potrzebny do czegoś innego....nie będzie moim podwładnym, raczej chcę by został...zastępczym ciałem-odrzekł.

-D-dlaczego ten mugolak?-zapytał chłopiec, a Voldemort zaśmiał się na jego słowa.

-Nie, nie, nie....żaden mugolak....to mój syn-powiedział jadowicie ściszając głos.- To co w rodzinie...ma zostać w rodzinie-zaszydził.- Zgadzasz się...? Harry?

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now